Samolotem linii Ukrainian z Kijowa do Dubaju podróżowali głównie Ukraińcy. Być może rdzenni mieszkańcy Emiratów chętniej latają państwową linią Emirates słynącą z luksusów. Po dość długiej podróży samolot wleciał nad Zatokę Perską. Z braku chmur, nawet na pełnej wysokości ponad 10 km można było z okien obserwować mijane miasta i kraje.
Zjednoczone Emiraty Arabskie to jak sama nazwa wskazuje grupa emiratów, które postanowiły utworzyć wspólnie własny kraj, przy zachowaniu dość daleko idącej autonomii. Słowo emirat oznacza teren zarządzany przez emira, a emir to arabski średniowieczny dowódca wojskowy.
Jeszce w pierwszej połowie XX wieku emiraty funkcjonowały niezależnie. Na terenie zachodniego brzegu Zatoki Perskiej faktyczną władzę sprawowała Wielka Brytania, która z każdym z nich zawarła stosowny pakt. Terytoria te były określane mianem Omanu Traktatowego. Na przełomie lat 60. i 70. Anglicy zdecydowali o wyprowadzeniu wojsk z tamtych rejonów. Po długich negocjacjach, w 1971 proklamowano powstanie Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Do federacji nie przystąpiły dwa emiraty, Bahrajn i Katar – do dziś stanowią oddzielne, niewielkie, ale bardzo zamożne państwa w rejonie.
Standardowy Boeing 737, którym przyleciałem prezentował się raczej licho w porównaniu z ogromnymi maszynami linii Emirates (Boeing 777 i Airbus A380) stojącymi przy terminalach, jednak spełnił swoje zadanie. Po opuszczeniu pokładu przez rękaw wszyscy przeszli w kierunku automatycznie sterowanej kolejki, która miała zawieźć pasażerów do pozostałych atrakcji typu kontrola graniczna, celna i odbiór bagaży.
ZEA to jeden z bardziej otwartych na cudzoziemców krajów arabskich. Po przejściu do kontroli granicznej stanąłem w złej kolejce. Zamiast otrzymać reprymendę, zostałem uprzejmie zapytany, czy jestem obywatelem ZEA. Pytanie czysto kurtuazyjne, bo kraj ten nie przewiduje żadnej formy naturalizacji obcokrajowców. Nawet ci, którzy tu mieszkają przez lata czy inwestują, prowadząc swoje biznesy muszą wchodzić w spółki z miejscowymi. A ja na Araba ani tym bardziej szejka raczej nie wyglądam. Po zajęciu miejsca w odpowiedniej kolejce wykonano mi zdjęcie i wykonano skan dłoni. Od tej pory, jak poinstruował mnie pogranicznik, mogę korzystać z bramek elektronicznych. Ostatnim etapem była kontrola bagażu podręcznego – rzecz rzadko spotykana po przylocie.
Następny krokiem było pobranie auta z wypożyczalni. Zgodnie z rezerwacją miał to być pojazd klasy ekonomicznej. Pan wyjątkowo gorąco zachęcał mnie do dopłaty i wzięcia Forda Mustanga. Gdyby to była moja podróż poślubna, być może bym się zdecydował, ale konkurować z szejkami na fury to zadanie dla szalonych. Oto więc co otrzymałem:
Pro tip: zwykle dużo taniej jest dopłacić na miejscu do klasy premium, niż brać taką z góry przy rezerwacji. Ryzyko jest takie, że mogą akurat nie mieć na stanie.
Samochód wyposażony w nic, za to z automatyczną skrzynią biegów. Przy cenach paliwa w granicach 2 zł za litr nie stanowi to większego zagadnienia. Jeszcze na lotniskowym parkingu okazało się, że moja nawigacja Tom Tom niestety nie obejmuje tego kraju. Nie mając internetu w komórce uruchomiłem mapy MapsMe, które jakoś doprowadziły nas na miejsce.
Lotnisko DXB znajduje się zaledwie kilka kilometrów od miasta, które jest mocno rozciągnięte wzdłuż wybrzeża. Nocleg zarezerwowany był w hostelu na terenie dubajskiej mariny, czyli portu jachtowego. W tym przypadku jest to raczej megamarina. Inna wieść głosi, że Marina to zagraniczna wersja imienia Maryna – tak więc i tutaj nasi już byli. Droga do Dubai Marina prowadzi wielopasmową autostradą Szejka Zajida. Większość dużych budowli tak tu się nazywa. Pełne nazwisko szejka brzmi: Zajid ibn Sultan Al Nahajjan. Ów bohater narodowy był pierwszym prezydentem ZEA. Stanowisko utrzymał przez pięć kolejnych kadencji. To jemu przypisuje się tak wielki wzrost zamożności kraju, którego źródłem jest wydobycie ropy naftowej i gazu.
Na drodze są fotoradary, a czasem nawet progi zwalniające – miejscowi potrafią nocą pędzić tu swoimi bolidami po 200 km/h. W dzień natomiast całe miasto jest zakorkowane.
Około 3 w nocy w końcu znaleźliśmy się w hostelu. Nie było łatwo go znaleźć, okazały się nim dwa apartamenty na wysokim piętrze jednego z drapaczy chmur. Po wyjściu na balkon, widok zaparł dech w piersiach.
Marina jest to przystań jachtowa. Tutaj jej zewnętrzna część, oddzielająca od morza i plaży została zabudowana sztuczną wyspą ciągnąca się przez około 3 km. Powstały w ten sposób zbiornik wodny otoczony jest mnóstwem wieżowców o wysokości od 200 do ponad 400 metrów. Dla porównania, najwyższy budynek w Polsce, Pałac Kultury i Nauki w Warszawie ma 231 metrów – wyobraź więc sobie plac Defilad szczelnie wypełniony wieżowcami o 100 metrów wyższymi z naszym niewielkim podarkiem od Stalina pośrodku.
Widok był hipnotyzujący. Nie mogłem się napatrzeć. Ze względu na bardzo późną porę było cicho, a od strony pustyni zaczynało się powoli przejaśniać.
Poszedłem spać, aby nabrać sił na kolejny (ten sam) dzień zwiedzania. Jak wspomniałem, hostel mieścił się w jednym z apartamentowców. W skład budynku wchodził niewielki basen, na dole były sklepy, a także pomieszczenie do modlitw. Śniadanie w wersji Ikea, do samodzielnego montażu, mimo podłości składników, smakowało nadzwyczaj dobrze z takimi widokami z balkonu.
Sklepy czynne są długo, nierzadko całą dobę. Ceny niezbyt niskie, ale też nie zwalające z nóg. Ich obsługę stanowią słabo wynagradzani pracownicy z Azji. ZEA to kraj otwarty na przybyszów ze zgniłego zachodu, jednak nadal obowiązują tam reguły kultury arabskiej. Nie kupimy więc tam w sklepie alkoholu. Ten dostępny jest jedynie w niektórych licencjonowanych i drogich lokalach.
Nadszedł czas na zwiedzanie mariny i okolic. Ten imponujący obszar to połączenie ogromnych wieżowców zestawionych blisko siebie z jachtami zacumowanymi przy brzegu i deptakiem dookoła jeziorka (o ile tak można nazwać wewnętrzną część przystani).
Niedaleko od hotelu znajduje się jedna z Wysp Palmowych. Szejkowie, w myśl maksymy: kto bogatemu zabroni na początku XXI wieku rozpoczęli budowę kompleksu wysp w kształcie palm. Otoczone falochronami, mają stanowić miejsce luksusowych rezydencji i hoteli na wodach Zatoki Perskiej.
Jak widać na powyższej mapie, docelowo będą trzy palmy. To jednak nie koniec tego brawurowego projektu. W skład archipelagu ma wejść także kompleks wysp w kształcie mapy świata – The World. Każdy kontynent i większy kraj będzie miał swoją wysepkę. W planach jest także The Universe – symbolizujący słońce i planety układu słonecznego. Oprócz Muru Chińskiego, jest to jedna z niewielu konstrukcji wytworzonych przez człowieka wyraźnie widoczna z kosmosu.
Mam nieco mieszane uczucia, bo choć projekty są naprawdę imponujące, to pochłaniają gigantyczne ilości zasobów naturalnych, ludzkich, są drogie w utrzymaniu – póki jednak ropno-finansowa karuzela kręci się, bawmy się, jakby jutra miało nie być. To zapewne zupełny przypadek, że z początkiem 2018 roku w tym kraju uchodzącym za raj podatkowy wprowadzono podatek od wartości dodanej, czyli VAT (na początek 5%). Jak rząd obwieszcza na oficjalnej stronie internetowej: w celu uniezależnienia się od paliw kopalnych (…) nieco zwiększy koszty życia, ale to już zależy od indywidualnego stylu. Swoją drogą, warto przeczytać artykuł, bo w naprawdę przystępny sposób tłumaczy działanie podatku VAT, który w również obowiązuje w Polsce.
Popularną, choć nie tanią rozrywką jest skok spadochronowy nad Palmą. Awionetki ze śmiałkami startują z niewielkiego pasa startowego (również wybudowanego na morzu), aby po chwili cieszyć się niesamowitym widokiem.
Kawa w Mariottcie kosztuje niemało, ale do udźwignięcia. W opcji ekonomicznej można kupić wodę, albo nic, tylko po prostu stanąć na chwilkę przy oknie. W okolicy są też inne lounge bary oferujące podobne, a nawet lepsze widoki, ale wstęp jest możliwy tylko po rezerwacji i zakupie dań z karty.
Po nasyceniu wzroku palmą i ogólnym prestiżem, blichtrem i luksusem, nadszedł czas powrotu na ziemię.
Wieżowce są ogromne. Największe wrażenie robią, gdy stanie się tuż pod nimi i spojrzy w górę. Przy wysokich cenach gruntu i niestabilnym podłożu (w końcu to pustynia), każdy z nich posadowiony jest na kilkunastu żelbetowych palach wbitych głęboko w podłoże. Tylko dzięki temu budynki są w stanie utrzymać stabilność na wietrze – mimo to w czasie burz piaskowych, szczególnie zaś w wyższych partiach, odczuwalny jest ruch konstrukcji.
Budynki spełniają trzy podstawowe funkcje – mieszkalne, hotelowe i biurowe. Dzielnica finansowa znajduje się bliżej centrum Dubaju, marina nastawiona jest bardziej na wypoczynek i relaks. Co ciekawe, w większości budynków w nocy widać niewiele świateł. Być może są nadal w budowie, być może jest niski sezon, a może apartamenty zostały kupione w celach inwestycyjnych i dopiero się zaludnią.
Wieżowce często pełnią kilka funkcji jednocześnie. I tak przykładowo piętra do 30-tego to biura, w następnych 30 jest hotel, a ostatnie kondygnacje zajmują apartamenty.
Pro tip: ciekawym sposobem na zwiedzanie Mariny jest rower firmy Nextbike. Tej samej, której jednoślady możemy spotkać także w polskich miastach. Mając działający internet (lub WiFi z knajpy obok) i aplikację Nextbike w telefonie możemy wypożyczyć taki rower i pojeździć nim po okolicy. Co ciekawe, po wprowadzeniu numeru telefonu menu w stacji wypożyczeń zmieniło się na polskie. Ceny są raczej przystępne i w przeciwieństwie do polskiego wariantu, spadają wraz z długością wypożyczenia. Za 3 godziny zapłaciłem 30 AED. Po Dubaju jeździ się raczej źle, to nie jest miasto dla rowerzystów, ale marina i okolice świetnie się do tego nadają.
Tutaj wypada postawić kropkę, czy też raczej średnik – bo to nie koniec przygód w Dubaju. W kolejnym odcinku opowiem o wycieczce na Palmę, do starej części miasta (innej od mariny) i innych mniej lub bardziej udanych pomysłach.
luty 2018
Z kosmosu widać wiele tworów ludzkich, ale akurat Muru Chińskiego nie. Już prędzej zobaczymy wielkie miasta, zwłaszcza nocą albo kopalnie odkrywkowe, np. w Polsce mamy wielką odkrywkę pod Bełchatowem.
https://en.wikipedia.org/wiki/Man-made_structures_visible_from_space
Zdobycze techniki budowlanej, jakie zostały pokazane na wielu zdjęciach, budzą uznanie. Celowość urbanistyczna tego założenia może być nieco wątpliwa. Warto to jednak zobaczyć.
Warto także jasno zdefiniować skrót AED, bo w Polsce kojarzy się on bardziej z urządzeniem ratującym życie (Automatyczny Elektroniczny Defibrylator), które coraz częściej można spotkać w galeriach handlowych oraz na większych dworcach i lotniskach. Zbieżność tej nazwy z walutą Zjednoczonych Emiratów Arabskich – dirham ZEA – jest zupełnie przypadkowa, choć jest pewien wspólny mianownik: AED (defibrylator) ratuje życie, zaś AED (środek płatniczy) znacznie je ułatwia (zwłaszcza w stosownej ilości). Podkreślić też można również to, że kurs AED i PLN jest niemal identyczny…
Ni mogę się zgodzić ze zdaniem: „Ja na Araba, ani tym bardziej szejka nie wyglądam”. Wyjaśnię to przywołując stary dowcip z czasów słusznie minionych. Misja ONZ przybyła do bazy wojskowej w Egipcie. Było to w czasach prezydentury Gamala Abdel Nasera (1918 – 1970), który korzystał ze współpracy wojskowej z ZSRR. Stąd też, wśród żołnierzy „egipskich” było wielu blondynów o jasnej karnacji i niebieskich oczach. Pewien ekspert długo przypatrywał się jednemu z nich. Ten w końcu zirytował się i spytał po rosyjsku: Nu, a ty czto, Araba nie vidiel?
Andrzej