Czy hasło podróż musi kojarzyć się wyłącznie z przekraczaniem granicy? Zdecydowanie nie, mimo że z dużego miasta czasem taniej i szybciej dostaniemy się samolotem do innego państwa, niż do sąsiedniego województwa. Polska jest jednak pięknym krajem, który także ma dużo do zaoferowania. Różnorodność krajobrazów, bujna przyroda i ciekawa historia sprawia, że nawet moi zagraniczni znajomi z ekscytacją opowiadają o swoich przeszłych lub przyszłych odwiedzinach w naszym kraju. Z drugiej strony spotykałem się też z zarzutami, że jeżdżę tylko zagranicę. To nieprawda. Myślę, że znam Polskę dużo lepiej niż przeciętny obywatel. Częściowo z racji rozrzuconej po całym kraju rodziny, częściowo z własnej ciekawości.
Tym razem będzie to opowieść nieco inna od pozostałych. Nie dość, że wycieczka będzie jednodniowa, to właśnie na Lubelszczyznę, czyli w raczej nieoczywiste miejsce jako pierwszy wybór. A jak to się stało?
Narodziny idei
Z racji zawodowych przetasowań chwilowo jestem uziemiony w kwestii dalszych i dłuższych wyjazdów. Zdaję sobie sprawę, że powstrzymywanie odruchów jest niezdrowe, więc zapewne wkrótce wrócę do planowej częstotliwości, jednak póki co pozostają tylko weekendy. Rasowy podróżnik, komandos promocji, potrafi się odnaleźć także i w takiej sytuacji.
Wypożyczalnie samochodowe potrzebują czasem przemieścić swoje samochody pomiędzy miastami. Dzieje się tak, gdy klienci wynajmują auta w jednym mieście a zwracają w drugim. Przy odpowiedniej skali statystycznie to się wyrównuje, bo każdy gdzieś potrzebuje dojechać, ale czasem jednak się zdarzy, że samochody trzeba potem przetransportować w miejsce docelowe. Można zorganizować taki transport lub wysłać pracownika, ale są to dodatkowe koszty. Dużo przyjemniejszym rozwiązaniem jest ogłoszenie promocji takiej, jak poniższa:
Tym razem oferta była tym ciekawsza, że oprócz wynajmu na jedną dobę za 1 zł, w cenie było także paliwo – a raczej to, co zostało w baku po poprzednim kliencie. Wystarczająco jednak, aby pokonać trasę do Warszawy. Nie zastanawiając się zbyt długo zadzwoniłem i zarezerwowałem auto. Te rozchodziły się jak świeże bułeczki, więc w godzinę po ogłoszeniu promocji połowy z nich już nie było… jednak udało mi się zarezerwować auto w Lublinie.
Pozostaje zagadnienie dojazdu do Lublina. Ostatnimi laty miasto dynamicznie się rozwija. Z położonego pod Świdnikiem lotniska od kilku lat można dolecieć do kilku krajów, a od niedawna także do Warszawy LOTem. Jest to najkrótsza trasa krajowa, bo miasta dzieli od siebie zaledwie ok. 170 km – co w połączeniu z koniecznością dotarcia na lotnisko i przejścia kontroli nieco zatraca sens operacji – jest jednak korzystne dla pasażerów tranzytowych polskiego przewoźnika. Dodatkowo powstaje droga ekspresowa S17 i trwa remont linii kolejowej. Niestety, wszystkie te prace przebiegają jednocześnie, co sprawia, że obecnie najlepszą opcją na dotarcie do tego miasta jest autobus. Tych zbytnio nie poważam, bo są ciasne, powolne i niekomfortowe. Tak jak kiedyś na Bałkanach, tak i teraz, wobec dostępnych alternatyw, to był jednak racjonalny wybór.
Współorganizatorem wycieczki był kolega Jacek, z którym miałem już okazję podróżować wcześniej. Zdjęcia jego autorstwa będą ilustrować ten artykuł. Nie wszystkie zdjęcia, ale jeśli zobaczysz jakieś znacznie wyróżniające się jakościowo in plus od pozostałych – będzie to znaczyło, że to Jacka.
Tak więc po krótkim namyśle (bo i nad czym tu myśleć?) i planowaniu złożona została następująca marszruta:
- Warszawa – Lublin (24.02.2019) Flixbus, 13 zł / os.
- Lublin – Warszawa (24.02.2019) samochód Panek, 1 zł / 2 os. (no dobra, pod koniec dolaliśmy paliwa za 20 zł)
Pro tip: Jak wynika z powyższego, po raz kolejny potwierdziła się zasada, że podróżowanie to nie są tanie rzeczy. Dlatego też, bez konta pełnego bitcoinów, bogatych rodziców i/lub zwycięskiego losu na loterii nawet nie myśl o wyprawianiu się dalej, niż poza granice powiatu (pun intended).
Chłodnego, niedzielnego poranka stawiłem się w jednej z warszawskich lokalizacji Flixbusa – pętli autobusowej w pobliżu Metra Wilanowska. Nie czekało zbyt wielu pasażerów, do autokaru wsiadło może 20 osób. Udało się przez to zająć miejsca na samym przodzie, tuż nad kierowcą – przez co ciasnoty nie było a i walory krajobrazowe nieporównanie lepsze. Przy bardzo niewielkim ruchu autobus sprawnie pokonał swój dystans, docierając na miejsce prawie pół godziny przed czasem.
Korzystając z porzuconego nieopodal auta na minuty, przetransportowaliśmy się chyżo do galerii handlowej Atrium, gdzie oczekiwał pracownik wypożyczalni wraz z samochodem. Trafił nam się czerwony Seat Ibiza 1,0 TSI z 2018 roku, całkiem przyjemny model. W baku było ok. 3/4 paliwa, więc powinno wystarczyć na wszystkie nasze mniej i bardziej mądre pomysły.
Wyruszyliśmy w drogę. Pierwszym celem było zjedzenie śniadania i zastanowienie się, co dalej. Obaj mieliśmy w głowie różne propozycje, które należało przedyskutować, uzgodnić i skonfrontować z godzinami otwarcia. Miejscem pertraktacji okazała się prestiżowa restauracja na Starym Mieście z filiżankami do kawy podwieszonymi pod sufitem. Niebanalny wystrój lokalu, a także nienaganna strawa stały się katalizatorem negocjacji kształtu tego dnia.
Ale dlaczego drugie?
Uważny czytelnik zapewne zachodzi w głowę, dlaczego zatytułowałem artykuł Drugie największe, skoro Lublin jest pierwszym największym miastem Lubelszczyzny. Już tłumaczę i objaśniam: po wyjściu z lokalu wróciliśmy do auta i wyruszyliśmy na południe. W planach było dojechanie do oddalonego o niespełna 100 km Zamościa. Miasto to, niegdyś wojewódzkie, obecnie spadło do rangi powiatowego. Jego historyczna część zwana jest Twierdzą Zamość i otoczona jest murami na planie gwiazdy. Współcześnie leży także poza murami, jest drugim największym ośrodkiem w województwie lubelskim.
Przez Lublin przebiega kilka dwupasmowych, szerokich dróg przelotowych, a także obwodnica w postaci drogi ekspresowej. Pozwoliło to na szybkie opuszczenie miasta i nabranie dobrej prędkości początkowej w drodze do Zamościa. Motoryzacyjne Eldorado nie trwało zbyt długo, bo po kilku kilometrach droga zwężyła się do standardowego jednego pasu w każdą stronę, ale niedzielne przedpołudnie sprzyjało sprawnej jeździe.
Zamek w Krupem
Na wysokości Krasnegostawu, mniej więcej w połowie drogi skręciliśmy na wschód. Gdy w radiu wybrzmiewały ostatnie tony hejnału mariackiego dotarliśmy do miejscowości Krupe. Znajdują tam się ruiny zamku z XVI wieku. Wnętrze nie zachowało się prawie w ogóle, za to w niezłym stanie jest elewacja.
Zróbmy sobie miasto
Po niedługim postoju w Krupem wyruszyliśmy w dalszą drogę, aby po niecałej półgodzinie dotrzeć do Zamościa. Miasta, które swoją nazwę wzięło od Jana Zamoyskiego, który założył je w 1580 roku. Luźna refleksja – Zamoyski zbudował miasto w szczerym polu i jego nazwa po dziś dzień przetrwała i jest niezagrożona. Z kolei działania komunistów, którzy już w XX wieku na siłę zmieniali nazwy istniejących miast (znane mi przykłady: St. Petersburg – Leningrad, Katowice – Stalinogród, Chemnitz – Karl Marx Stadt), nie przetrwały próby czasu. Może dlatego, że w przeciwieństwie do tych ostatnich, Zamoyski zbudował coś z niczego?
Nie było to zresztą jedyne czego dokonał. To czym się zajmował, dzisiaj określilibyśmy polityką. Nie chciałbym kalać jego dobrego imienia tym określeniem ani samodzielną próbą opisywania jego dziejów, niemniej jednak w komentarzach poniżej wpisu znajdziemy kompendium informacji na jego temat. Wspomnę tylko, że pociąg pospieszny TLK Zamoyski jeździ na trasie Lublin – Kołobrzeg i nie przejeżdża przez Zamość.
Zaparkowaliśmy na Starym Mieście. Najbardziej reprezentacyjnym miejscem jest rynek, o foremnym kształcie i wymiarach 100 na 100 metrów. Z taką starówką miasto mogłoby mieć kilkaset tysięcy mieszkańców i nadal szczycić się nią. Na rynku znajduje się ratusz z wieżą i wysokimi schodami, krawędzie kwadratu, na którego planie zbudowano całość ozdobione są podcieniami. Zamość, jako że został zaprojektowany jako całość i powstał w miejscu, gdzie wcześniej nie było nic, może poszczycić się piękną architekturą ale i przemyślanym jak na swoje czasy układem urbanistycznym. Jest to przykład swojego stylu podawany nawet na zagranicznych studiach kierunkowych.
Zamość był miastem kosmopolitycznym. Mieszkali i żyli tutaj wierni różnych wyznań, wskutek czego możemy obserwować mnogość obiektów sakralnych. Z rynku skierowaliśmy się w stronę Szańca, ulicą Grodzką. W zabytkowych kamieniczkach mieszczą się dziś kawiarnie, restauracje i sklepy z pamiątkami.
Szaniec obecnie pełni funkcje turystyczne i rozrywkowe. Za jego murami rozpościera się trawnik, a dalej współczesny Zamość – czyli normalne ulice, bloki. Otaczając starówkę ruchem przeciwnym do wskazówek zegara dotarliśmy pod Kościół pod wezwaniem Świętej Katarzyny.
Tuż za budynkiem kościelnym znajduje się liceum ogólnokształcące. Zaskoczeniem zapewne nie będzie, że nosi ono imię Jana Zamoyskiego. Tuż za nim rozpoczyna się park miejski, a w zachodniej części Twierdzy leży Pałac Zamojskich – siedziba rodziny. Jest to jeden z pierwszych budynków powstałych w mieście. Przez wieki doświadczał zniszczeń i odbudów, które zmieniały jego charakter w porównaniu do pierwotnego. Jedną z ostatnich funkcji jaką do niedawna pełnił była siedziba miejscowych sądów. Na dziedzińcu znajduje się pomnik założyciela miasta.
Muzeum Arsenał
Idąc w stronę Arsenału mijamy katedrę. Znajdziemy tam tablice pamięci ofiar wojny, a także informację o wizycie Jana Pawła II w Zamościu. Do murów katedry przylegają mury Twierdzy. To w nich częściowo zabudowano Muzeum Fortyfikacji i Broni Arsenał. Jest to nowoczesna, warta odwiedzenia placówka.
Przedmurze Twierdzy
Zwiedziwszy ciekawą ekspozycję opuściliśmy mury twierdzy. Przedmurze jest obecnie doskonale utrzymane. Wytyczono ścieżki dla spacerowiczów biegnące przez wypielęgnowany trawnik. Przez przebiegającą w pobliżu jednotorową linię kolejową przebiega malownicza kładka z ciekawą panoramą.
Rotunda Zamojska
Na koniec pozostawiliśmy zwiedzanie Rotundy Zamojskiej. Powstała w XIX wieku jako działobitnia (stanowisko ogniowe), w czasie II wojny światowej okryła się bardzo smutną historią. Stała się bowiem miejscem kaźni wielu tysięcy istnień ludzkich. Obecnie cały teren jest ogrodzony i stanowi cmentarz – ponury znak swoich czasów.
Pora wracać do Lublina
Tymczasem godzina zrobiła się już mocno popołudniowa. Nadszedł czas na powrót do Lublina, aby udało się również tam coś zobaczyć przy resztkach światła dziennego. Zdaję sobie sprawę, że nie wyczerpaliśmy wszystkich atrakcji Zamościa, ale to doskonały powód, aby przy kolejnej okazji wrócić do tego miasta. Szczerze mówiąc to chyba pierwszy raz, gdy jeden dzień wyprawy muszę podzielić na dwie części opowieści, aby nie były przesadnie długie. Zapraszam więc do kolejnego odcinka opowieści o Lubelszczyźnie…
…a na deser proponuję film (marne żarty, nieśmieszne gagi sytuacyjne, czyli – serdecznie polecam! )
Przywrócenie wymienionym we wstępie miastom (Leningrad, Stalinogród i Karl – Marks Stad) ich dawnych nazw, to zdarzenia krzepiące i optymistyczne. Są jednak miasta, które nie odzyskały (i nic nie wskazuje na to, by mogło się to stać w przewidywalnej przyszłości) nazw nadanych przez fundatorów.
W podobny sposób jak Zamość powstało miasto Stanisławów (położone 130 km na południowy wschód od Lwowa). Zostało założone przez Andrzeja Potockiego w szczerym stepie obok wsi Zabłotowo. Jego lokalizację zatwierdził w 1663 roku król Jan Kazimierz. Nazwa Stanisławów została nadana na cześć ojca założyciela – Stanisława Rewery Potockiego. P rozbiorach znalazło się ono w zaborze austriackim (Wschodnia Galicja). W II RP było stolicą województwa stanisławowskiego. Po drugiej wojnie światowej polskich mieszkańców Stanisławowa wysiedlono (głównie na Ziemie Zachodnie, najwięcej zaś w okolice Opola) i rozpoczęto staranne zacieranie śladów jego polskości (w przestrzeni miejskiej, architekturze i na cmentarzach). W 1962 r. nazwę Stanisławów zmieniono na Iwano – Fankowsk, na cześć ukraińskiego poety i pisarza Iwana Franki (1856-1916).
Jeśli zaś chodzi o losy i dzieło Jana Zamoyskiego (1542-1605), założyciela miasta – twierdzy Zamość, to jest to temat na zupełnie odrębną i bardzo obszerną opowieść. Pochodził ze szlachty. Znakomite wykształcenie (studiował w Paryżu, Strasburgu i Padwie) umożliwiło mu służbę dla dla czterech polskich królów (Zygmunt August, Henryk Walezy, Stefan Batory i i Zygmunt III Waza). Doszedł do najwyższych godności w I RP – był bowiem kanclerzem wielkim koronnym i hetmanem wielkim koronnym Obojga Narodów. Znakomity administrator, dowódca wojskowy ale także trybun ludu szlacheckiego, humanista, mecenas kultury, filolog i mówca.
Andreas
Piękne zdjęcia! Wydobywają pełnię uroku tego miasta.
Chociaż niektórzy zamościanie wolą to przemilczeć, to przecież nie sposób pominąć zdecydowanie najsłynniejszej zamościanki, Róży Luksemburg. Jest to postać znana na całym świecie. W ramach poprawiania historii w 2018 roku skuto tablicę pamiątkową w podcieniach zamojskiej kamienicy, w której się urodziła.
Rzeczywiście tak było. Może tablica nie została skuta, a jedynie czasowo zdemontowana?