Działo się 31 marca 2019

Na początek film

Druga część filmu na początek!

Weekend w węglowej krainie nie oznacza wyłącznie zwiedzania centralnych Katowic. Po długim i ciekawym spacerze tamże nadszedł czas na zobaczenie kliku innych atrakcji w okolicy. Niedziela jednak rozpocząć się musiała od wycieczki na lotnisko w Pyrzowicach, gdyż stamtąd właśnie miałem do podjęcia autko za 1 zł. Z Katowic do Pyrzowic jest ok. 50 km. Dedykowany autobus lotniskowy pokonuje tą trasę w niespełna godzinę, w zależności od pory dnia. Niejednokrotnie wspominałem już, że droga na szczyt bywa samotna. Taki los liderów. Gdy stawiłem się na dworcu autobusowym umieszczonym w podziemiach dworca kolejowego, pojazd już oczekiwał. Okazało się, że nikt nie podróżował tym połączeniem; byłem jedynym pasażerem.

Pro tip: jak podróżować po Katowicach bez samochodu – najlepiej kupić bilet dobowy. Kosztuje 14 zł i uprawnia do korzystania z autobusów i tramwajów w całej aglomeracji (i nawet jednokrotnie z Kolei Śląskich). A wiedzieć należy, że linie tramwajowe ciągną się tu kilometrami, przez różne miasta. Bilet ten ważny jest także na autobus lotniskowy.

Lotnisko w Pyrzowicach odwiedzałem po raz drugi. Tym razem nigdzie nie leciałem, lecz to własnie stąd, 10 maja 2004 poleciałem pierwszy raz pierwszym, nowo otwartym połączeniem linii Wizzair z Katowic do Londynu Luton. Na dzień dzisiejszy od tamtej pory wykonałem ponad 200 lotów i z pewnością na tym nie poprzestanę. Jako że wypożyczalnia była jeszcze nieczynna, poszedłem na taras widokowy.

Tak wiem, leciałem z wami w dziesiątym dniu 🙂

Na pyrzowickim lotnisku (kod KTW) taras jest częścią budynku terminala, a wejście kosztuje 1 zł. W środku można obejrzeć makietę całego terenu oraz popatrzeć na samoloty. Niedzielny słoneczny poranek pozytywnie nastrajał do dalszej części wycieczki. Gdy już się naoglądałem, wyszedłem z tarasu i udałem się do wypożyczalni. Po krótkich formalnościach dostałem w dłoń kluczyki do niebieskiego Seata Ibizy 1,0 TSI z prawie pełnym bakiem i pogoniłem z powrotem w kierunku miasta.

Dyliżans już oczekuje

Wjechałem do Katowic od strony północnej. Minąłem śląski Central Park w Chorzowie – podobno wielkością przewyższa ten oryginalny. Park jest warty odwiedzenia. Przez jego długość przebiega kolejka linowa, taka jakie znamy ze stoków narciarskich – można więc się zrelaksować patrząc na wszystkich z góry podczas niespiesznej podróży. Niestety jest czynna gdy jest cieplej. Na terenie parku (i miasta) funkcjonuje także sieć rowerów na minuty firmy Nextbike. To ten sam system który możemy spotkać w wielu innych polskich miastach (a także w innych krajach). Co ciekawe, udało mi się wypożyczyć rower korzystając z warszawskiej wersji aplikacji, systemu Veturilo. Na terenie parku znajduje się także ciekawy budynek obserwatorium astronomicznego. Próbowałem do niego dotrzeć wieczorem, jednak było już ciemno, a obserwatorium i tak jest w remoncie, więc odpuściłem.

Po drugiej stronie ulicy ponownie rzuciłem okiem na Kukurydze, tym razem w dziennej odsłonie. Po zgarnięciu współtowarzyszy podróży, którzy dojechali porannym pociągiem z Warszawy pojechaliśmy do katowickiego osiedla Nikiszowiec.

Nikiszowiec

Nikiszowiec to znane osiedle robotnicze z 1919 roku. Wybudowano je dla górników i ich rodzin. Mieszkania były dość ciasne, a budynki w zwartej zabudowie. Nikiszowiec do końca nie wyczerpuje śląskiego określenia familoki (kamienice o niskim standardzie), ale jednak oferowały zakwaterowanie w raczej ciasnych, mało komfortowych warunkach. Nota bene wielka płyta miała być (i była) jakościowym skokiem w warunkach mieszkalnych dla przeciętnego robotnika.

Centralny plac w Nikiszowcu

Nikiszowiec stał się obecnie atrakcją turystyczną. Osiedle stanowią ciasno zblokowane kamienice zbudowane z czerwonej cegły. Większość z nich przylega do siebie, co oszczędza miejsce. Wnęki okienne pomalowane są wszędzie na czerwono, co jest znakiem rozpoznawczym Nikiszowca. Dzisiaj mieszkają tam ludzie, jest też kilka kawiarenek i kościół w środku kwartału.

Zwarta zabudowa Nikiszowca, bloki połączone ze sobą
Komunikacja autobusowa w Nikiszowcu z przyczyn obiektywnych jest ograniczona
Dziedzińce jednak są całkiem przestrzenne

Browar Tyskie

Jadąc dalej dojeżdżamy do Tych. Równie dobrze można powiedzieć do Tychów, obie formy są poprawne. Znajduje tam się browar produkujący popularne piwo Tyskie oraz Książęce. Tak po prawdzie byłem tam poprzedniego dnia autobusem wykorzystując brak samochodu, ale dla łatwości czytania przeniosłem ten wątek do tego wpisu.

Tyskie, od Tych.
Grunt to orientacja w terenie

Okazało się, że na wycieczki po browarze trzeba się zapisywać, jednak miła Pani zupełnie bezbronna wobec mojego wdzięku, uroku osobistego i nienagannej polszczyzny zatrzymała wycieczkę która właśnie wyruszyła i dołączyła mnie.

Tu warzą się losy piwa
Fermentacja w starym stylu

Browar Tyskie należy obecnie do japońskiego właściciela. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Na przykład, szklana butelka po piwie statystycznie wykorzystywana jest aż 18 razy. Dlatego – warto zwracać butelki. Browary postały jeszcze za czasów zaborów, w trakcie pierwszej wojny światowej. Wszak zaborca nie ryba, też pić musi. Do fabryki prowadzi bocznica kolejowa, skąd świeże transporty orzeźwiającego trunku wyruszają w podróż.

Tu leżakuje piwo
Piwo marki piwo. Generyczne jak produkty z Ikei.

Wewnątrz fabryki nie wolno robić zdjęć, a ja ten zakaz tym razem uszanowałem (innym razem nie uszanowałem). Wycieczka po browarze kończy się w przyzakładowym pubie, gdzie można skosztować świeżych wyrobów.

Tu na zabytkowych tabliczkach reklamowych możemy zaobserwować niemiecką wersję nazwy miasta, Tichau

Zabytkowa Kopalnia Srebra w Tarnowskich Górach

Wracając do rzeczywistości, na Górnym Śląsku jest kilka kopalni udostępnionych do zwiedzania. Najsłynniejszą z nich jest zabrzański Guido, niestety obowiązują rezerwacje i nie było już terminów. Wybraliśmy więc położoną w Tarnowskich Górach zabytkową kopalnię srebra. Obiekt ten kilkanaście lat temu trafił na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO (w tym elitarnym gronie 15 dziedzictw w Polsce jest także opisywany już tutaj rynek z Zamościu). Tarnowskie Góry znajdują się 30 km na północ od Katowic, a sama kopalnia na nieco przed miastem.

Kask pod kolor kurtki i oczu. Przypadek? W każdym razie przydał się, bo kilka razy uderzyłem nim w sklepienie.
Podążając wąskimi korytarzami. Jedne były obudowane jak ten, inne tylko wydrążone w skale.

Kopalnia jest już nieczynna, służy wyłącznie jako atrakcja turystyczna. W odróżnieniu od węglowych, nie ma tu zagrożenia metanem. Zorganizowana grupa zjeżdża z przewodnikiem windą na głębokość 40 metrów. Winda jest współczesna, taka jakimi jeździmy w blokach, co wygląda nieco groteskowo, ale spełnia swoje zadanie. Trasa podziemna liczy sobie niespełna dwa kilometry. Korytarze są wąskie, grupa idzie gęsiego, a w szerszych miejscach mija się z innymi. Największą atrakcją jest pokonanie kilkuset metrów łodziami napędzanymi wyciągiem elektrycznym. Kopalnia zaprzestała działalności ponad 100 lat temu, jednak w swoim czasie była nowatorskim obiektem w tej części Europy.

Końcowa stacja łodzi podziemnej
Stemple zapobiegające zawaleniu się sklepienia i występowaniu szkód górniczych na powierzchni

Na powierzchni znajduje się niewielki skansen maszyn parowych. Na potrzeby kopalni w XVIII wieku sprowadzono tu maszynę parową, którą dzisiaj możemy podziwiać. Oprócz niej jest także zacna kolekcja parowozów i innych maszyn roboczych.

Lokomotywy parowe i inne maszyny robocze. Do większości da się wejść.
Woda zatruta w parowozie. Nie wiem dlaczego.

Trasą Katowicką na północ

Pora stawała się już mocno popołudniowa, a tu jeszcze jedna dużych rozmiarów atrakcja czekała na nas. Należało jednak zmienić województwo, na łódzkie. Droga była prosta, starym fragmentem trasy katowickiej. Nie pokonuję tej trasy zbyt często – okazała się już dość mocno zużyta i skonstruowana według dawnych norm. Ciasne łuki, skrzyżowania ze światłami i długi przejazd przez Częstochowę to nie był standard do którego przywykłem podróżując nowymi polskimi drogami. Nowa droga po innym śladzie jest już w budowie, więc to być może ostatni raz, kiedy nią podróżowałem.

Kleszczewo – najbogatsza gmina w Polsce

Łapiąc ostatnie promienie słońca dojechaliśmy do miejscowości Kleszczewo. Gmina, jak to gmina, zamieszkała przez 6 tyś mieszkańców,
znana jako najbogatsza w Polsce w przeliczeniu na mieszkańca. Traf jednak chciał, że na jej terenie leży Kopalnia Węgla Brunatnego „Bełchatów”. Stało się tak dlatego, że po reformie samorządowej to na jej terenie znalazła się kopalnia i elektrownia bełchatowska. Gmina zatem czerpie ogromne zyski z podatku CIT oraz od nieruchomości. Kleszczewianie cieszą się więc niespotykanym na polskie warunki socjalem, a na niemal każdym dachu zainstalowane są panele fotowoltaiczne. Gmina przychodami na mieszkańca bije na głowę Warszawę i inne duże ośrodki. Cóż, z jednej strony trafiło się ślepej kurze ziarno, z drugiej jednak strony olbrzymia odkrywka wpływa na obniżenie poziomu wód gruntowych, utrudnia transport, a elektrownia zanieczyszcza powietrze. Gdybym mieszkał w sąsiedniej gminie, z chęcią bym się przeprowadził. Skoro jednak mieszkam daleko, niech tak pozostanie.

Kopalnia Węgla Brunatnego w Bełchatowie

Jest to kopalnia odkrywkowa, czyli nie drąży się tuneli podziemnych, a dociera do surowca zdejmując kolejne warstwy ziemi. Węgiel brunatny jest mniej energetyczny niż węgiel kamienny, czyli aby uzyskać tą samą ilość energii należy spalić go więcej. To czyni transport na duże odległości nieopłacalny. Dlatego też w pobliżu kopalni powstała Elektrownia Bełchatów, do której urobek transportuje się przenośnikami taśmowymi. Jest to największa na świecie elektrownia tego typu.

Elektrownia Bełchatów wytwarza ok. 20% krajowego zapotrzebowania na prąd, emituje też znaczne ilości CO2 i innych zanieczyszczeń. Nie należy jednak przyjmować tych informacji bezrefleksyjnie. Biorąc pod uwagę skalę produkcji, wielkość złóż usytuowanych tuż obok miejsca spalania i zainstalowane filtry i instalacje odsiarczające, jednostkowo wcale nie wypada to tak dramatycznie. Porównywać bowiem należy ilość generowanych zanieczyszczeń na jednostkę wyprodukowanej energii. Porównując z innymi elektrowniami w Polsce czy tez innymi krajami należy wziąć pod uwagę zanieczyszczenia generowane przez transport węgla, często przez setki kilometrów, a także rodzaj i skuteczność zainstalowanych filtrów. Gdyby w dowolnym innym zagłębiu, czy to na Górnym Sląsku, czy w Zagłębiu Ruhry w Niemczech cały urobek spalać w jednej gigantycznej elektrowni zamiast wielu mniejszych, albo choćby zsumować emisje, z pewnością bełchatowska elektrownia zostałaby w tyle.

Węgiel brunatny odkryto w tym rejonie w latach 60. XX w. W 15 lat później rozpoczęto inwestycje, aby krótko przed stanem wojennym uruchomić produkcję i osiągnąć jej planowany rozmiar pod koniec lat 80. Odkrywka obecnie to ogromna dziura w ziemi, o rozmiarach 12 na 3 kilometry i głębokości 200 metrów. Złoża powoli się wyczerpują, planowane jest wydobycie z nowych pól w Złoczewie. Pomysły na rekultywację terenu to np. Góra Kamieńsk – najwyższe w centralnej Polsce wzniesienie (395 m n.p.m) usypane przez maszyny wydobywcze, przystosowane dla narciarzy, a także utworzenie najgłębszego w kraju jeziora. Ten drugi pomysł to jednak kwestia przyszłości.

W tych industrialnych klimatach, na tarasie widokowym kopalni dogonił nas zachód słońca. Pożegnaliśmy się więc kolejną węglową krainą i pognaliśmy Seatem Ibizą do Warszawy, kończąc ten wynglowy weekend.

Dzięki za przeczytanie!