Działo się 16-17 stycznia 2019
Najpierw film:
Wczesnym rankiem opuściliśmy Petrę, kierując się na południe. Podróż była niezbyt daleka, około 100 km. Po drodze mijaliśmy oszronione drzewa – widok dość nietypowy jak na ciepły, bliskowschodni kraj. Podobno tej nocy w Ammanie był śnieg i ogólny paraliż – miasta te i kraje na tyle rzadko doświadczają podobnych zdarzeń, że nie utrzymują floty pługów i solarek jak np. w Warszawie – gdzie po pierwszym śnieżku tony soli lądują na jezdniach. Swoją drogą kierowcy mogliby wyjść ze strefy komfortu i nieco nauczyć się jeżdżenia po śniegu. Zapewniam że da się, a prędzej czy później taka umiejętność przyda się w praktyce. Dopiero na lód jesteśmy bezradni, wtedy faktycznie solą należy sypnąć.
Zjazd na Wadi Rum
Pustynia Wadi Rum otacza wioskę o nazwie Rum. Wadi funkcjonuje jako oddzielne słowo, oznacza pustynię – wyschnięte dno. Podobnie jak w Petrze Wadi Mousa, miliony lat temu na tym terenie było morze, a skały stanowił wysepki.
Po zjeździe z głównej autostrady Amman – Aqaba, krajobraz stawał się coraz bardziej oryginalny. Przy drodze zauważyłem nowy, oryginalny znak drogowy – ostrzeżenie przed wielbłądami.
Wzdłuż biegła pojedyncza linia kolejowa. Jak dowiedziałem się, jest to niezelektryfikowany szlak towarowy, ale prowadzi aż do stolicy. Od czasu do czasu organizowane są przejazdy turystyczne. Na wjeździe do rezerwatu znajduje się centrum turystyczne. Tam trzeba zakupić bilet wstępu (5 JOD) lub okazać Jordan Pass – i można wbijać.
Niestety samodzielnie samochodem osobowym dotrzeć można tylko do wioski, ok. 5 km dalej. Wjazd na pustynię możliwy jest tylko samochodami terenowymi (teoretycznie i praktycznie) i za odpowiednią opłatą. Jeśli ktoś chce wejść na pustynię pieszo to fizycznie da się, ale nie zobaczy czegokolwiek w ten sposób ze względu na odległości. Dla bardzo zdeterminowanych, warto pobrać sobie punkty na aplikację Maps.Me i zobaczyć jeden czy maksymalnie dwa brnąc po piasku – co jest dość meczące (i mówię to ja, który przyleciawszy do norweskiego Bergen na 3 dni przeszedł pieszo 100 km).
Dojechaliśmy do wioski i zrobiliśmy zakupy w sklepie. Ceny, o dziwno, zupełnie umiarkowane. Mimo braku metek, Beduin-kasjer dokonuje wyceny wzrokowej i rzuca okrągłą kwotę do zapłaty. Jedzenie dla trzech osób na dwa posiłki kosztowało łącznie 6 JOD, z czego część przywiozłem nawet do Warszawy.
Spotkaliśmy się z umówionym człowiekiem, Abdalsalamem. Młody Beduin przyjechał swoim ryczącym czarnym Jeepem Cherokee bez tablic, za to z pięciolitrowym silnikiem V8. Zostawiłem swoje auto na parkingu i ruszyliśmy na wycieczkę. Jeep nie klękał na robocie. Sunęliśmy po pustynnych piaskach czasem nawet 160 km/h, samochód zadziwiająco gładko przyjmował nierówności. Także pokonywanie wydm i podskoki na nich miały miejsce wzbudzając postrach wśród innych ugrzecznionych samochodów typu pickup wiozących powoli grupki turystów na pace.
Abdalsalam pokazał nam wiele fantastycznych miejsc. Zarówno mini źródła wody, z których korzystają wielbłądy i ludzie, jak i ogromne kaniony z bardzo wąskim przejściem i inskrypcjami na skałach. Formacje skalne zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie niż te w Petrze. Oczywiście nie te wydrążone przez człowieka, a ukształtowanie naturalnie. Niektóre pionowe ściany mające ponad 100 metrów wysokości wyglądały jak wylewający plaster miodu, inne przypominały szerokie tarasy widokowe.
Większość widoków trudno nawet opisać słownie, nasyć więc nimi i Ty swoje oczy. I teraz poleci seria zdjęć – jedyną wadą bycia wożonym jest to, że trudno zapamiętać, jaką konkretnie trasą się jechało. Jeśli jednak tam się wybierzesz, prawdopodobnie też będziesz wożona lub wożony, więc zamiast na mapce skup się na widokach 🙂
W pustynnych warunkach sprawdzają się najlepiej samochody typu Toyota Land Cruiser, Land Rover czy Mitsubishi Pajero, ewentualnie stare półciężarówki. Przy czym, nowszy nie oznacza wcale lepszego. Mnogość systemów elektronicznych, ogólna delikatność i awaryjność nowych modeli sprawia, że na Wadi Rum królują pojazdy w wieku 20 i więcej lat. Zapewne też nie kapryszą na paliwo zza miedzy. Dają sobie doskonale radę od długiego czasu i tak już pewnie pozostanie.
Zachód słońca nad Wadi Rum
W zależności od pory roku, zachody słońca są obserwowane z nieco innych miejsc. Abdelsalam podsumował to co pokazał nam w ciągu dnia ostatnim przystankiem – zachodzącym słońcem.
Nocleg w Moonshine Camp
Po zachodzie słońca przenieśliśmy się do położonego nieopodal obozu Moonshine Camp. Mimo że Beduini prowadzą nomadyczny i dość tradycyjny tryb życia, nie stronią także od nowych technologii. Miejsce w Moonshine Camp zarezerwować można swobodnie przez wiodące portale rezerwacyjne, do czego zachęcam.
Obóz składa się z kilkunastu namiotów mieszkalnych. Nie jest to namiot w naszym rozumieniu, a coś dużo trwalszego. Oparte na metalowym stelażu, wyposażone w łózka z kocami i elektryczność stanowią komfortowe miejsce do spania. Skąd elektryczność na pustyni? Gdzieś pośród skał zainstalowali baterie słoneczne z akumulatorem, w razie potrzeby jest także generator spalinowy. Na naładowanie telefonu i oświetlenie wnętrza w zupełności wystarczy.
Oprócz namiotów mieszkalnych jest także jeden duży, świetlica. To tu spożywa się posiłki oraz spędza czas na rozmowach, grach, albo po prostu kontemplacji i relaksie w ciszy.
W obozie pracuje rodzina z Syrii. W zamian za wikt i opierunek troszczą się o posiłki dla gości. Kraje pasa muzułmańskiego są pierwszym wyborem dla uchodźców z Syrii – ich bytność w obozie to nie tylko zatrudnienie pracowników, ale także udzielenie schronienia rodzinie wygnanej ze swojego kraju przez wojenną zawieruchę.
Gdy po doskonałej kolacji pomyśleliśmy, że nic już więcej się nie wydarzy tego dnia, Abdelsalsam zabrał nas na szaloną nocną przejażdżkę po pustyni. Skakaliśmy po wydmach i nie byłem przekonany czy wyjdę z tego cało, ale reszta uczestników nie podzielała moich obaw – przestałem się przejmować także i ja. Wszystko skończyło się jak najlepiej – Abdelsalam zna te rejony jak własną kieszeń i cały czas kontrolował sytuację.
Filmy z tej części pobytu powstały, jednak nie nadają się do publikacji. Wiesz – ciemności, brzydkie słowa, moje. Dość powiedzieć, że jedna z koleżanek miała okazję pierwszy raz zasiąść za kierownicą 🙂
Wadi Rum punktem obowiązkowym
Pewnie że warto. W moim subiektywnym odczuciu podobało mi się tam tak samo jak w Petrze, która jest w końcu cudem świata. W każdym razie to jest punkt obowiązkowy odwiedzając Jordanię. Tego samego zdania było wiele reżyserów, gdyż to właśnie tutaj rozgrywały się sceny kilku znanych filmów science fiction.
Tym miłym akcentem zakończę opowieść o super-intensywnym dniu w Wadi Rum. Następnego dnia wieczorem miałem powrót z Ammanu, więc musiałem go dobrze zaplanować, a jest to utrudnione przebywając na środku pustyni. O tym co z tego wyszło dowiedz się z kolejnego, ostatniego odcinka mojej jordańskiej epopei 😉
2 komentarze do “Jordania / Wadi Rum – 24 godziny na największej pustyni w kraju”