Działo się 14-15 stycznia 2019.
Turystyka jest jednym z najbardziej lukratywnych źródeł dodatkowego przychodu dla wielu państw. Wzmożony napływ turystów sprawia, że gospodarka się rozwija, wpływy z podatków rosną, a ludziom żyje się dostatniej. Tą zadziwiającą właściwość skwapliwie wykorzystują różne państwa i miasta, hojnie dofinansowując tanie linie lotnicze po to, aby przywoziły żądnych wrażeń turystów z innych krajów. Ludzie zwykle szukają tego, czego nie mają u siebie. Tam gdzie zima, łakną słońca. Tam gdzie płasko, pragną gór. To jest właśnie jeden z mechanizmów pozwalających liniom na sprzedaż dużej puli biletów za kilkadziesiąt złotych przy zachowaniu rentowności. Najbardziej jaskrawe przykłady tej polityki to południowe Włochy, Izrael, Gruzja, a niedawno do tego grona dołączyła także Jordania.bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbb
Ten bliskowschodni kraj chodził mi po głowie, odkąd rozpoczęły się tanie loty z sąsiedniego Izraela. Przekraczanie tej granicy lądem wiąże się jednak z opłatami i utrudnieniami, a sam Izrael ma dużo do zaoferowania – zatem dotąd nie pokusiłem się o wizytę w Jordanii. Z zadowoleniem przyjąłem więc informację o nowym, bezpośrednim, czterogodzinnym połączeniu linii Ryanair, z Warszawy Modlina do Ammanu. Po dokonaniu niewielkiej płatności, na mojej skrzynce znalazły się następujące rezerwacje:
- WMI-AMM (Warszawa Modlin – Amman) 14.01.2019, Ryanair, 61 zł
- AMM-WMI (Amman – Warszawa Modlin) 18.01.2019, Ryanair, 61 zł
Wiza do Jordanii i Jordan Pass
Jordania ma interesującą politykę wizową. O ile wizę Polacy mogą otrzymać na lotnisku po przylocie, jej cena zależy od długości pobytu. Dla tzw. turystów jednodniowych z Izraela (głównie z Ejlatu) cena wynosi nawet 40 JOD (1 JOD = 5,27 PLN w dniu 14.01.2019). Jeśli np. zwiedzimy główną atrakcję, miasto skalne w Petrze i zdobędziemy w kasie stosowną pieczątkę, cena ta ulegnie obniżeniu w postaci zwrotu na granicy. A jeśli spędzimy w kraju minimum 3 noce, cena wizy spadnie do 10 JOD. W ten sposób ultrakrótkie wycieczki stają się bardzo drogie, bardziej opłaca się pozostać nieco dłużej. Wisienką na torcie jest karta Jordan Pass. Dostępna w różnych wariantach, ale nawet podstawowy w cenie 99 USD zawiera w sobie opłatę wizową i bezkolejkowy wstęp do wielu atrakcji w kraju, w tym Petry. Taki wybrałem.
Pro tip: Jordan Pass można kupić w internecie lub na lotnisku po przylocie, musi być to jednak przed przekroczeniem granicy. Proponuję zakup przez internet.
Latać z Modlina też się da
Wczesnym poniedziałkowym popołudniem zasiadłem w pociągu Kolei Mazowieckich do Modlina. Ten sprawnie w niecałą godzinę dojechał na stację końcową, skąd autobus przywiózł mnie na lotnisko.
Pro tip: jak dostać się z Warszawy do Modlina? Lotnisko Warszawa-Modlin leży w mieście Nowy Dwór Mazowiecki, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Warszawy. Dostać się tam można na kilka sposobów:
- samochodem – pozostawiając go na jednym z parkingów przy lub w oddaleniu od lotniska. Dla jedno-dwudniowych wycieczek z powodzeniem praktykowałem porzucanie auta na przycmentarnym parkingu ok 1,5 km od lotniska 🙂 Kalkulując tą opcję weźmy pod uwagę koszt parkingu i przejechania 100 km (w obie strony).
- pociągiem Kolei Mazowieckich – bilet tzw. lotniskowy umożliwia podróż z/do dowolnego miejsca w Warszawie na/z lotniska w Modlinie. Cena 19 zł, a w niej jest koszt autobusu lotniskowego, pociągu do Warszawy oraz 75 minutowy bilet na komunikację miejską w samej Warszawie. Całkiem uczciwa oferta. Osobom posiadającym warszawski bilet miesięczny bardziej opłaca się zakup normalnego biletu Kolei Mazowieckich od stacji granicznej strefy biletowej do stacji Modlin. Niektóre pociągi TLK także zatrzymują się w Modlinie.
- autobus – linia Modlinbus kursuje spod Pałacu Kultury i Metra Młociny na lotnisko. Bilety podobno zaczynają się od 9 zł, ale kończą na 35 zł. Autobusów zbytnio nie poważam, ale zaleta jest taka, że czekają nawet na te najpóźniejsze loty, gdy pociągów już nie ma.
- Panek CarSharing – szybka i przystępna opcja. Najlepszy wybór, jeśli podróżujemy w grupie. Przejazd z Warszawy do Modlina na parking lotniskowy zajmuje ok. 45 min i kosztuje ok. 60 zł (w zależności skąd w Warszawie startujemy). Minusem jest to, że czasem nie ma dostępnych samochodów, szczególnie w późnych porach.
- Uber/Taxify – koszt ok. 100 zł
Kwestia lotnisk i dojazdów powtarza się, więc w przyszłości powstanie oddzielna podstrona temu poświęcona, aby aktualizować informacje w jednym miejscu.
Lot do Ammanu upłynął spokojnie. Tekst który czytałeś do tej pory powstał właśnie gdzieś w przestworzach. W samolocie oprócz Polaków była także grupa Jordańczyków, co cieszy, bo mają okazję poznać nasz kraj na żywo, a nie tylko z nie zawsze dobrych wiadomości, które przeciskają się do światowego nurtu.

Lotnisko w Ammanie wygląda nowocześnie. Jako posiadacz karty Jordan Pass skierowałem się od razu do kontroli paszportowej, gdzie bez żadnych pytań wstemplowano mi wizę. Jest także możliwość zakupu jej na miejscu i zapłacenia kartą – nowoczesność pełną gębą.
Wynajem samochodu
Skoro przylatuję i wylatuję z tego samego miejsca, dobrym pomysłem będzie wynajęcie samochodu. Ceny nie są zbyt wysokie, a mój brak znajomości arabskiego z pewnością nie ułatwiłby podróży autobusami. Jedna z wypożyczalni miała znacząco tańszą ofertę od pozostałych, toteż przy okienku firmy Sixt suweren z mojego samolotu ustawił się w kolejce. Miałem szansę być jednym z pierwszych, ale poszedłem natenczas do bankomatu celem pobrania gotówki.
Rynek niestety odpowiedział na rozpowszechniające się sprytne karty walutowe i do każdej wypłaty kartą zagraniczną bankomaty naliczają niemałą prowizję. Warto sprawdzić w dwóch-trzech bankomatach (oznaczone jako ATM), gdyż ta się różni. Najkorzystniejszą ofertą była prowizja 3 JOD – warto więc wybrać z naddatkiem, aby już potem nie odwiedzać tego przybytku. Bogatszy o JODy i biedniejszy o PLNy ustawiłem się jako jeden z ostatnich w kolejce po auto.
Na lotnisku jest internet, ludzie w kolejce zaczęli wyjmować telefony i sprawdzać, co się dzieje na świecie. Akurat wtedy gruchnęła wiadomość o tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska. Wszyscy dowiedzieli się o tym w jednym momencie. Zapanowało przygnębienie i poruszenie – sprawy w kraju zachodzą już za daleko.
Wypożyczenie auta przebiegło szybko i bez zbędnego wciskania ubezpieczeń. Jako że kilka osób przede mną wybrało już auta, klasa kompaktowa którą zamówiłem stała się niedostępna. W takiej sytuacji otrzymuje się bezpłatnie auto lepszej klasy, dostałem Chevroleta Cobalt. Jego stan nie porywał, ale wygoda i automatyczna skrzynia biegów pozwala na trzymanie telefonu z nawigacją w drugiej ręce 😉
Z lotniska do hostelu
Wyjechałem z lotniska i skierowałem się na północ do Ammanu. Do miasta prowadzi szeroka autostrada, a do pokonania było ok. 30 km. Po zjeździe z niej włączyłem się w miejski ruch. Mam już praktykę w kierowaniu w takich krajach, więc poradziłem sobie nienagannie, ale inni z którymi rozmawiałem strasznie narzekali na brak wymalowanych pasów czy ogólny chaos na drodze. Faktycznie trochę w tym racji jest, ale nadmierna regulacja także nie jest dobra – a do tej pory nie widziałem ani jednej stłuczki czy wypadku. Są kraje, gdzie sytuacja przedstawia się dużo gorzej, ja całkiem szybko zaadaptowałem się do panujących warunków.

Nomads Hostel znajduje się w pobliżu centrum miasta. Zaskoczony byłem, jak łatwo było znaleźć miejsce parkingowe pomimo rozmiaru miasta i ilości aut. Być może to zasługa niewysokiej zabudowy, przez co natężenie liczby mieszkańców w danym miejscu nie jest wysokie. Hostel który wybrałem miał bardzo wysokie opinie i faktycznie niczego mu nie brakowało. Pierwszy raz zamawiając śniadanie miałem możliwość wybrania z trzech wariantów oraz podania godziny na którą ma być gotowe. Połowę gości stanowili Polacy, niektórzy nawet z tego samego samolotu – przybywają z tego samego powodu, co ja.
Wieczorny spacer po Rainbow Street
Aby nie zmarnować tak doskonale zapowiadającego się wieczoru, wybrałem się na pieszą wędrówkę po mieście. Widać zafascynowanie Jordańczyków kulturą zachodnią. Objawia się to wielorako: po ulicach jeździ dużo aut sprowadzonych ze Stanów, a niektóre części miasta oficjalnie mają angielskie nazwy, jak chociażby centrum określane jest mianem Downtown.

Kolejnym przykładem jest ulica Tęczowa (Al-Rainbow lub Rainbow Street). Nie ma to nic wspólnego z nowożytnym rozumieniem tęczy, po prostu chodzi o mnogość kolorów. Znajduje się tam dużo knajpek i jest to popularne miejsce spotkań młodych ludzi. Jordańczycy lubią lody – warto spróbować, bo są naprawdę pyszne. Polecam te o smaku Arabic ice cream – oryginalny smak i nie są wcale słodkie. Na przykładzie tej ulicy można także zrozumieć, o co chodzi z pierwszym, drugim… piątym okręgiem przy określaniu rejonu miasta. Otóż licząc od centrum na planie miasta zakreślone są wirtualne okręgi, których krzywe przebiegają po rondach na ulicach. I tak, jadąc z centrum i przejeżdżając przez kolejne rondo wiemy, że wchodzimy na kolejny okrąg tudzież orbitę. Wydaje się skomplikowane, ale po przyjrzeniu się na mapie wcale takie nie jest.

Rainbow Street nie dociera bezpośrednio do centrum. Po dotarciu do jej końca trzeba zejść schodkami, a potem zrobić niewielki zygzak. Po chwili marszu ciemnymi uliczkami dojdziemy do głównej. Właśnie zorientowałem się, że jest już po godz 23, bo większość kramów otwartych gdy przejeżdżałem obok nich samochodem, była już zamknięta. Nie wszystkie jednak, więc amatorzy wyciskanego soku z granata (polecam!) nie będą rozczarowani.

Po chwili dalszego marszu nie niepokojony dotarłem do amfiteatru rzymskiego. Teren jest dostępny także nocną porą i ładnie podświetlony. Ze środka placu, jeśli spojrzeć w górę, można zauważyć mury Cytadeli Ammańskiej. Miałem zamiar tam dotrzeć, jednak uliczki wokół niej układały się jak słoje w pniu, a nieliczne przejścia ze schodkami co i rusz kończyły się wejściem do czyjegoś mieszkania. Także z mapy nie wynikało wprost, z której strony jest wejście. Dodając do tego deszcz który raczył spaść postanowiłem przełożyć tą przygodę na dzień jutrzejszy i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku podreptałem z powrotem do hotelu. Po miłej pogawędce z parą z Krakowa i Australijczykiem mieszającym w tym miejscu od miesiąca z powodu zdrowotnych przeciwwskazań do podróży lotniczych poszedłem spać.
Cytadela Ammańska o poranku
Podana przeze mnie pora śniadania, 9 rano, była najpóźniejszą ze wszystkich gości. Krakowiacy wstali o 5 rano, pozostali także skonsumowali długo przede mną. Cóż, do skowronków nie należę. Po satysfakcjonującej konsumpcji postanowiłem zwiedzić Cytadelę.

Zastanawiałem się, czy warto tam się pchać samochodem, czy może lepiej pieszo jak wczoraj, ale postanowiłem zaryzykować, bo plan dnia był jak zwykle napięty. Opłaciło się – dojazd zajął 15 minut, a na miejscu był bezpłatny parking. Tutaj miałem okazję po raz drugi skorzystać z Jordan Pass.

Cytadela sama w sobie zawiera ruiny starożytnych budowli, jednak niewiele z nich pozostało. Najciekawszym w mojej opinii były dwie pozostałe kolumny znane teraz jako pomnik Herkulesa. Ponadto na terenie jest niewielkie muzeum archeologiczne. Okazuje się, że człowiek był w stanie wytworzyć szklane naczynia i złożonych kształtach już kilka tysięcy lat temu.


Co jednak dla mnie najciekawsze było w cytadeli to widoki. To stąd można podziwiać najlepszą panoramę miasta. Widzimy niewysoką, jednolitą zabudowę zlewającą się w kolor piasku. Miasto ciągnie się aż po horyzont, rozrzucone po pagórkach, które poczułem w nogach poprzedniego wieczoru. Nad miastem krążył wojskowy samolot transportowy. Wyglądało to na ćwiczenia dla młodych pilotów, gdyż po każdym kółku lądował na położonym niedaleko miejskim lotnisku Al-Marka.



Tyle jeśli chodzi o Amman
Pro tip: wtorek w Jordanii jest tym, czym poniedziałek w Polsce – większość muzeów jest nieczynna tego dnia. Uwzględnij to przy planowaniu wyprawy.
Niestety Muzeum Jordanii i Królewskie Muzeum Samochodów było tego dnia zamknięte (z powyższego powodu). Postanowiłem więc odwiedzić Muzeum Kolejnictwa – niestety po dojechaniu na miejsce nie byłem w stanie go odnaleźć. Aby nie tracić słonecznego czasu postanowiłem zatem opuścić Amman i pojechać w stronę Morza Martwego – to na pewno będzie czynne 24/7. Według mapy odległość do pokonania była niewielka, ok. 50 km.
Czytając relacje innych blogerów o Ammanie spotykałem się ze skrajnymi opiniami. Od uwielbienia, do całkowitego potępienia z naciskiem ma panujący bałagan i chaos (wyście widzieli bałagan…). Cóż, być może miasto nie posiada super silnych punktów turystycznych w porównaniu z innymi jordańskimi atrakcjami. Trzeba jednak zaznaczyć, że w zetknięciu z innymi stolicami krajów z regionu które miałem okazję zwiedzić, Amman wypada zupełnie dobrze.
Jordańska motoryzacja
Wyjazd z miasta nieco się przedłużył ze względu na korki, ale nie było bardzo źle. Kontemplując ruch uliczny zauważyłem sporą ilość samochodów hybrydowych, a nawet elektrycznych – więcej niż w Warszawie. Ciekawe, czy powodowane jest to troską o środowisko, czy raczej częstotliwością odwiedzania stacji paliw. Raczej to drugie, do Jordania w przeciwieństwie do swoich sąsiadów musi importować ropę.

Pro tip: w Jordanii ceny paliw ustalone są urzędowo i na każdej stacji są takie same. Z jednej strony zakłóca to konkurencję, z drugiej jest to wygoda. Zwykle udaje się płacić kartą.
W Jordanii dostępne są paliwa 90 i 95 oktanowe. Różnica w cenie jest zauważalna (0,7 vs. 0,9 JOD), a samochody pochodzące ze USA konstrukcyjnie przystosowane są do paliwa 90 oktanowego. Kłóci to się z instruktażem otrzymanym w wypożyczalni, ale myślę, że w przeciwieństwie do marek europejskich i koreańskich, mój amerykański Chevy Cobalt spokojnie pogoni na 90 oktanach. Historia będzie mnie osądzać.
Madaba i najstarsza mapa świata
Gdy rozpędziłem się już w drodze nad morze, zauważyłem drogowskaz na Madabę. Wydaje się prawie po drodze – więc nie zastanawiając się długo skręciłem na najbliższym zjeździe.

W Madabie, w kościele greckokatolickim znajduje się jedna z najstarszych map na świecie, w formie mozaiki. Pani bileterka wzgardziła moim Jordan Passem, więc po uiszczeniu 1 JOD mogłem podziwiać ocalałe fragmenty. Mapa pochodzi z VI wieku, ma więc ponad 600 lat. Opiewa na tereny dzisiejszej Jordanii, Libanu, Syrii, Palestyny i Izraela. Dowiedziałem się przy okazji, że dzisiejsze lotnisko Tel Awiw – Ben Gurion (TLV) znajduje się w miejscu palestyńskiego miasta Ludda, gdzie także znajdowało się lotnisko.


Po zgłębieniu tajników średniowiecznej kartografii nabyłem w sklepie wodę. Niby nic takiego, ale na uwagę zasługuje opakowanie. Otóż sprzedawana była w takich samych opakowaniach jak jogurt w Europie – z folią do zdarcia na wieczku. Wsiadłem z zakupami do auta i pogoniłem na zachód. Przy wyjeździe z miasta, na jednym z rond zaskoczył mnie myśliwiec F104 jordańskich sił powietrznych. Mimo że wystawiony jako atrakcja, nadal prezentował się całkiem współcześnie.

Góra Nebo
Następnym przystankiem w drodze nad Morze Martwe była góra Nebo. Poza istotnymi aspektami religijnymi (jak zrozumiałem, był to memoriał poświęcony Mojżeszowi) roztaczał się stamtąd piękny widok na rzekę Jordan, Jerycho i okolice. Ironia losu albo moja podróżnicza pasja sprawiła, że niespełna dwa tygodnie wcześniej miałem okazję być po drugiej stronie granicy – właśnie w Jerychu, zaledwie 27 km stąd. Chciałoby się rzec: tak blisko, a tak daleko. Wówczas spoglądałem tęskno na Jordanię, a tym razem na Palestynę.
Dowiedz się więcej o Jerychu i okolicach z wpisu: Izrael / Palestyna – gdzie wybrzmiały trąby jerychońskie.





Także i tu w kasie wzgardzono Jordan Passem, jednak cena 2 JOD wydawała się uczciwą. Znajduje się tu także istotny polski akcent. W marcu 2000 miejsce to nawiedził papież Jan Paweł II. Wydarzenie to upamiętnia pomnik i krzew oliwny wówczas posadzony – dziś już pełnoletni o wysokości ok. 2 metrów. Centralnym punktem jest zrekonstruowana świątynia, a w niej doskonale zachowane fragmenty mozaiek z motywami zwierząt. Podobnie szczegółowe mozaiki mające setki lat widziałem tylko na Cyprze.
Przeczytaj o mozaikach w Kourion i Paphos na Cyprze: Republika Cyprjska / dookoła kraju.



Niełatwe plażowanie nad Morzem Martwym
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że już nic nie stanie mi na drodze nad wschodni brzeg Morza Martwego. Tak też się stało. Po ostrym zjeździe z góry Nebo dojechałem do wybrzeża. Tutaj zaczęły się pojawiać punkty kontrolne. Większość nieobsadzona, ale te przy morzu – już tak. Polega to na tym, że gdy przy drodze stoi policja, każdy samochód powinien zwolnić do ok 20 km/h. Właściwie trudno nie zwolnić, bo zwykle punktom kontrolnym towarzyszą także progi zwalniające. Policjant przygląda się przejeżdżającym autom i daje znać, czy mamy jechać dalej, czy zatrzymać się do kontroli. Do tej pory zatrzymałem się tylko raz, ale chyba źle zrozumiałem sygnał, bo gdy spuściłem szybę, Pan Władza od razu kazał mi jechać dalej.



Miałem okazję podziwiać północny kraniec Morza Martwego. Nie jest to morze w potocznym rozumieniu, bo z łatwością widoczny jest drugi brzeg, ale z pewnością spełnia kryteria stawiane morzom, skoro cały świat zgodnie tak je nazywa. Niedaleko za checkpointem zaczyna się dzielnica hotelowa. Podobnie jak w położonym po przeciwległej stronie akwenu mieście Ein Bokek można tu spotkać hotele światowych sieci, choć z nieco mniejszym rozmachem. Niedaleko za nimi są znaki prowadzące na Amman Tourist Beach. Nawet z drogi widoczne były piasek i trzcinowe parasole. Brzmi jak zaproszenie! Zaparkowałem auto i przebrałem się w stosowny strój. Dziarskim krokiem udałem się w stronę plaży. Niestety okazało się, że wstęp jest płatny i to, nomen omen, słono. 12 JOD uznałem za kwotę zbyt wygórowaną a Jordan Pass także i w tym miejscu zawiódł (tym bardziej, że po drugiej stronie tego rodzaju atrakcje są darmowe). Gdybym jeszcze miał tu spędzić cały dzień, to bym rozważył, ale że do zachodu słońca pozostała może godzina, to porzuciłem zamiar plażowania.

To jednak niejedyna atrakcja wschodniego wybrzeża Jordanii. Krótki przegląd mapy ujawnił gorące źródła Ma’in Hot Spa, ok. 20 km dalej. Droga początkowo prowadziła wzdłuż wybrzeża, by potem odbić w stronę gór. Po pokonaniu wielu ostrych serpentyn znalazłem się przy bramie. Tam z kolei zażądano 15 JOD za wjazd, co z tych samych przyczyn co poprzednio nie miało sensu – jeśli nie masz zamiaru wchodzić do środka, nie warto męczyć się przez te masywy górskie, mimo że trasa jest z pewnością malownicza.

Słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi. Masyw górski po stronie Palestyny dodatkowo skracał czas do zachodu. Wróciłem na drogę wzdłuż wybrzeża i obrałem punkt opisany jako Free Access to Dead Sea. Po drodze minąłem kilka znaków zakazujących pływania po zachodnie słońca, jednak bez prysznica nieopodal, nawet w pełnym słońcu pływanie nie będzie dobrym pomysłem. Dojechałem na miejsce, wyskoczyłem z auta.


Słońce niemal schowało się za szczytami gór, by po niespełna minucie zniknąć zupełnie. Wykorzystując resztki światła dziennego pokonałem kamieniste wybrzeże i dotarłem do przyboju. Wygląda jak lód, jednak jest to sól i inne zawarte w morzu minerały. Zmoczyłem nieco stopy, niestety nie zabrałem ze sobą klapek – co było błędem. Nie zważając na chwilowe trudności cieszyłem się chwilą – w końcu okoliczności były raczej niecodzienne.
To teraz sekcja dla Fanek:


Wracając do tematu – Morze Martwe to najniżej położony punkt na świecie (nie licząc dna oceanów). Ponad 400 metrów poniżej poziomu morza (tylko którego? bo przecież nie Martwego) sprawia, że panuje tu zawsze wysokie ciśnienie; wskutek czego mają dobre samopoczucie. Ponadto woda nie odpływa, bo nie ma gdzie, więc jedynie paruje na skutek operacji słońca – wszystkie minerały pozostają jednak w akwenie tworząc bardzo wysokie stężenie soli i innych pierwiastków. Dość wspomnieć, że po obu stronach morza znajdują się okazałe instalacje fabryk pozyskujących potas, magnez, brom i inne dobra.

Dowiedz się więcej o Morzu Martwym z wpisu: Izrael / Ein Bokek – wzdłuż Morza Martwego
Znajdując się znacznie bliżej równika niż w Polsce, trzeba wziąć pod uwagę różnice w zjawiskach, których codziennie doświadczamy. O ile my przyzwyczajeni jesteśmy do jasności jeszcze długo przed wschodem/zachodem słońca, to dwa tysiące kilometrów na południe sytuacja jest zgoła inna. Dzień, choć dłuższy, dużo szybciej staje się ciemną nocą. W ten sposób, po niezbyt długiej wizycie na dzikiej plaży zapoczątkowanej zachodem słońca, wracałem do auta niemal w zupełnych ciemnościach.

Ciemno i zimno
Nie pozostało mi zatem wiele więcej niż wyznaczenie trasy do zarezerwowanego rano noclegu i udanie się tam. Po drodze minąłem pomnik wiernej Żony Lota oraz Muzeum Najniższego Miejsca na Ziemi, niestety oba spowite ciemnościami. Cóż, może w drodze powrotnej się uda. Do pokonania pozostało mi ok. 60 km. Do położonego 1 km od drogi głównej miejsca jak po sznurku zaprowadziła mnie nawigacja Maps.Me.
W Jordanii temperatury wahają się mocno. Po przyjemnych 20 stopniach nad Morzem Martwym wsiadłem do samochodu w koszulce i krótkich spodenkach. Na kilkaset metrów przed celem termometr pokazał coś w okolicach zera, więc zatrzymałem się w polu i przebrałem, aby na stracie nie wzbudzać przesadnej wesołości swoim przybyciem.
O tym, jak spędziłem tamten wieczór, ze szczegółami dowiesz się z kolejnej części wpisu. Dzięki za przeczytanie!
3 komentarze do “Jordania / Amman i Morze Martwe – oaza spokoju w niespokojnym regionie”