Działo się 7-8 stycznia 2019
Opuściłem plażę w Ein Bokek. Było już prawie ciemno, gdy autobus linii 444 wjechał na terytorium Autonomii Palestyńskiej. Jego docelowym przystankiem była Jerozolima, a droga wiodła wzdłuż wybrzeża Morza Martwego. Autobus co i rusz zjeżdżał z trasy aby zahaczać o zamknięte, strzeżone osiedla. Napiszę więc kilka zdań, o co chodzi z tymi osiedlami i całą autonomią.
Autonomia Palestyńska
Może niektórzy pamiętają sprzed lat, że w telewizyjnych wiadomościach była ciągle mowa o zamieszkach w Strefie Gazy czy Zachodnim Brzegu Jordanu. W tym ostatnim właśnie się znalazłem. Rzeka Jordan jest dopływem Morza Martwego i oddziela Jordanię od Palestyny. Palestyna jest państwem muzułmańskim, nieuznawanym przez Izrael ani kraje zachodnie. Oficjalnie leży na terytorium Izraela, w jego środkowo-wschodniej części, a Strefa Gazy w południowej, przy granicy z Egiptem i Morzu Śródziemnym. Historia jest zawiła i kontrowersyjna, więc nie podejmuję się w nią szczególnie wnikać. W latach 90. XX wieku toczone były rozmowy między palestyńskim prezydentem Jasirem Arafatem a izraelskimi politykami Ichakiem Rabinem i Szimonem Peresem, które doprowadziły do porozumienia w Oslo w 1993 i utworzenia autonomii Palestyńskiej na terenie Izraela. Autonomia jest pod ciągła kontrolą militarną Izraela, obywatele nie mają swobody podróżowania poza jej obszar bez specjalnych zezwoleń. Jedyne wyjście z kraju prowadzi mostem Allenby’ego nad rzeką Jordan do Jordanii, lecz granica ta również jest administrowana przez wojska izraelskie.
Stolicą autonomii jest Hebron. Miasto o bardzo wysokiej temperaturze sporu, miałem okazję je odwiedzić przy okazji poprzedniej wyprawy i zdecydowanie jest o czym pisać – w przyszłości z pewnością pojawi się relacja z tamtej eskapady. Pozostałe znane głównie z Biblii miasta to m.in. Betlejem, Jerycho. Do Autonomii należy także wschodnia część Jerozolimy.
Palestyna i Izrael to dwa światy. Nie tylko ze względu na religię, ale także gospodarczo. Izolacja na arenie międzynarodowej i łamanie porozumień pokojowych nie sprzyja ruchowi turystycznemu. Na terenie miast palestyńskich obowiązuje zakaz wstępu dla obywateli Izraela pod groźbą śmierci (tak straszą czerwone tablice), z drugiej strony Izrael buduje pilnie strzeżone osiedla dla swoich obywateli, które luksusem kłują w oczy Palestyńczyków. Obie strony prowadzą nieoficjalną walkę na przewagę w ludności, przyrost naturalny jest ogromny, dwucyfrowy.
Szansa na stabilizację sytuacji w regionie pojawiła się w roku 2000, kiedy to Izrael wystąpił z propozycją usankcjonowania granic i praw obowiązujących zwaśnione narody. Rozmowy na temat planowanego porozumienia odbywały się w Camp David w Stanach Zjednoczonych. Przewidziano m.in. likwidację części osiedli żydowskich na terenie Palestyny, utworzenie połączenia drogowego i kolejowego ze strefą Gazy, przekazanie wschodniej Jerozolimy, czy samostanowienie w kwestii granic z Jordanią. Nie była to pełna niepodległość, gdyż choćby przestrzeń powietrzna miała być kontrolowana przez Izrael, a w razie potrzeby wojska miały możliwość wkroczenia. Do porozumienia ostatecznie nie doszło. Jednym z punktów spornych było prawo powrotu kilkuset tysięcy palestyńskich uchodźców na tereny obecnego Izraela. Wielu komentatorów ocenia, że była to zmarnowana przez Arafata szansa, gdyż przedstawiona propozycja dawała nadzieję na na nowy, lepszy rozdział w historii Palestyny.
Pro tip: dla turystów bez związków z żadną ze stron, przebywanie w Palestynie jest bezpieczne. Zarówno jedni jak i drudzy zachowują się poprawnie, starając się pokazać, że są w porządku i wskazać przeciwników jako źródło całego zła. Trudno unikać rozmów na tematy polityczne, ale zalecam zachowywać neutralność w rozmowach z miejscowymi, zarówno po palestyńskiej jak i izraelskiej stronie.
Osiedla żydowskie na terenie Palestyny
Ponownie, temat jest długi i zawiły. W telegraficznym skrócie jednak, na terenach Autonomii Palestyńskiej znajdują się osiedla żydowskie. Są to ogrodzone i pilnie strzeżone samodzielne miasteczka. Mieszkańcy to często zaangażowani ideowo Żydzi, którzy przebywanie w takim zamknięciu uznają za służbę swojej ojczyźnie. Warunki bytowe na terenie osiedli znacząco odbiegają na korzyść od tych, w których żyją Palestyńczycy. Komfortowe domy, szerokie ulice, baseny i fontanny szczególnie drażnią otoczenie, zwłaszcza że w rejonie są problemy z zaopatrzeniem w wodę pitną. Zresztą polecam skorzystanie z usługi Google Maps i obejrzenie zdjęć satelitarnych i ulicznych, aby wyrobić sobie opinię.
Mieszkańcy osiedli mają możliwość opuszczania ich, ale nie wolno im wjeżdżać do miast palestyńskich – jedynie korzystać z dróg tranzytowo. Autobus linii 444 izraelskiej firmy Egged jadąc z Ejlatu do Jerozolimy przez terytorium Autonomii co i rusz zbacza z drogi zajeżdżając do kolejnych osad. Jednym z najbardziej znanych osiedli jest Ma’ale Adummim (tłum. czerwony stok) położone kilkanaście kilometrów na wschód od Jerozolimy. To miasto założone w 1975 roku zamieszkuje obecnie ponad 30 tys ludzi.
Przystanek Mitspe Jerycho
Postanowiliśmy spędzić noc w Jerychu – jednym z najstarszych miast na świecie. Izraelski autobus z opisanych wyżej względów nie wjeżdża do miasta, zatrzymuje się jednak przy niewielkim żydowskim osiedlu Mitspe Jericho położonym tuż przy drodze nr 1. Wysiadłem w innym świecie, z zamożnej turystycznej miejscowości (Ein Bokek) przeniosłem się do biednego, izolowanego państwa pod okupacją tego pierwszego. Pozostało zagadnienie przedostania się do Jerycha. Przystanek autobusowy nie był wyposażony w rozkład, pozostało więc łapać stopa lub taksówkę. Nie potrwało to zbyt długo – po kilku samochodach zatrzymał się Palestyńczyk. Z zaciekawieniem wysłuchał, co nas sprowadza do Jerycha. Okazał się pracownikiem organizacji humanitarnej, który ma możliwość podróżowania do Izraela i używania lotniska; niestety nie każdy Palestyńczyk może cieszyć się takim przywilejem. Po miłej rozmowie podwiózł nas pod same drzwi hostelu Ausberg i nie chciał za to ani szekli.
Hostel Ausberg
Hostel o obco brzmiącej nazwie okazał się niestety przepełniony. Wina była po naszej stronie, bo osoba rezerwująca nocleg nie zrobiła tego w porę – a gdy się za to zabrała, pozostało tylko jedno łóżko. Założyliśmy jednak, że nie mają jakieś dodatkowe ponad to co na portalu. Niestety akurat tego dnia wszystkie rezerwacje zostały zrealizowane – otrzymałem więc prowizoryczne miejsce w jadalni. Z jednej strony pomieszczenie dla siebie, z drugiej – konieczność pobudki o 7 rano. Z braku sensownych alternatyw przystałem na tą propozycję.
Pro tip: nawigacja Google Maps słabo sprawdza się na terenie Palestyny. Zdecydowanie lepiej skorzystać z aplikacji MapsMe ze ściągniętą uprzednio mapą obszaru.
Jerycho nocą
Wieczór w Jerychu nie zapowiadał się nader interesująco. Miasto, mimo swojej historii sięgającej kilka tysięcy lat, nie przedstawia się szczególnie atrakcyjnie. Wraz z poznaną na miejscu Bettiną i ubogaceni o wskazówki kulinarne wyruszyliśmy w pieszą wędrówkę 2 km do centrum miasta, do zachwalanej i polecanej restauracji Abu Omar.
Po dotarciu na miejsce zachwytu nie było, a i obsługa chciała potraktować nas jak chodzące bankomaty – przenieśliśmy się zatem do sąsiedniej knajpy, gdzie za kilkanaście szekli skonsumowaliśmy po shawarmie z herbatką. Okolica to jedna z centralnych lokalizacji w mieście. Wokół ronda zgromadzone były stoiska handlarzy owocami, warzywami i innym dobrem.
Wtem, na ostatnim piętrze jednego z budynków dostrzegliśmy hiszpańską flagę i coś na kształt kawiarni. Liczyć na piwo w muzułmańskim kraju byłoby liczeniem na zbyt wiele, ale spędziliśmy miło czas na pogawędkach przy sziszy i koktajlach owocowych, podziwiając miejski gwar na dole.
Pro tip: w Palestynie funkcjonuje dostęp do internetu, są też bankomaty. Niestety akurat w tym czasie kiedy tam byliśmy karty okazały się bezużyteczne. Miejscowi jednak oprócz szekli z chęcią przyjmą także euro lub dolary.
Po nieudanej próbie pobrania gotówki z dwóch bankomatów i powrocie do hostelu poszliśmy spać.
Poranek nadszedł dla mnie wcześniej niż zwykle, miało to jednak swoje dobre strony – początkowa część tego tekstu właśnie wtedy powstała. Po kolejnej wizycie w sklepie celem pozyskania śniadania nadeszła pora dalszych planów. Tego samego dnia, o godz. 20 miałem wylot z Tel Awiwu. Pomny doświadczeń na granicy w Owdzie uznałem za stosowne przybycie na lotnisko wcześniej nawet niż zalecane 2 godziny przed wylotem, bo niezdążenie na samolot z powodu super długiej kontroli nie brzmiało jak coś, czego chciałbym spróbować.
Góra Kuszenia (Mount of Temptation)
Czasu było niewiele, więc należało go spożytkować rozważnie. Samo miasto już w czasie nocnej wycieczki nie zachwyciło, jednak po drugiej stronie znajdowały się bardziej interesujące obiekty. Jednym z nich była biblijna Góra Kuszenia. Możliwa do zdobycia pieszo lub kolejką linową. Skoro niezamożna Palestyna była skłonna szarpnąć się na tego formatu inwestycję, musi to być faktycznie interesujące i istotne miejsce. Okazało się jednak, że za wjazd liczą sobie 60 NIS, co przy ograniczonych zasobach gotówki i niedziałających bankomatach nie wchodziło w grę. W pobliżu stacji kolejki zauważyłem kolejne miejsce, do którego ludzie wchodzili, ale chyba na ten sam bilet.
Klasztor Świętego Jerzego
Postanowiłem dołączyć do poznanej wczoraj koleżanki i wybrać się razem pieszo do monastyru w górach, zamiast na Górę Kuszenia. Nie brzmiało to początkowo zbyt sexy, ale okazało się to świetnym posunięciem. Trasa 7 km drogami po optymalizacji skróciła się do 5 km. Pierwszy odcinek trasy biegł po płaskim, przez raczej mało interesujące tereny. Cała zabawa zaczęła się w momencie skręcenia na zachód, w stronę gór.
Po opuszczeniu ostatnich zabudowań i małych dzieci krzyczących one shekel please asfaltowa droga zaczęła piąć się ku górze, z kilometra na kilometr coraz bardziej stromo. Widoki zmieniły się diametralnie. Krajobraz stał się pustynny, pierwotny. Po zboczu góry biegł akwedukt, a gdzieś po drodze budowla – zasobnik wody dla miasta z wymalowanymi literami UN.
Szczerze mówiąc niezbyt wiedziałem, co zaraz zobaczę w ramach monastyru, ale chwilowo nawet o tym zapomniałem. W oddali zauważyłem wydrążone jaskinie w skałach, jakby efekt działalności człowieka. Po kilku serpentynach oczom ukazał się dach od punktu widokowego – nadal jednak nie było wiadomo, na co ten punkt patrzy. Wtedy oczom naszym ukazała się brama, a przy niej sprzedawcy pamiątek i taksówkarze. Przy czym należy zaznaczyć, z jakiego rodzaju taksówką mamy do czynienia. Otóż był to powrót do korzeni lecz i mariaż tradycji z nowoczesnością – taksówka na osiołku, ale płatność w szeklach.
Po dotarciu do punktu widokowego oczom naszym ukazał się monastyr w pełnej okazałości. Ta prawosławna świątynia wbudowana została w pionową ścianę skalną i prezentowała się naprawdę oryginalnie. Powstała w IV wieku naszej ery, więc miała ponad 1600 lat. Przejście do niej prowadziło dookoła, przez dolinkę. Na tabliczce przeczytaliśmy godziny zwiedzania: 9 – 13. Szczęśliwie zjawiliśmy się tam krótko po dwunastej, ale równie dobrze można było pocałować klamkę. Po zejściu w dół doliny i minięciu kolejnych nagabywaczy stanęliśmy u bram. Po zastukaniu kołatką i dłuższej chwili otworzono nam i przeszliśmy do środka przed ciasną furtkę w bramie.
Zabudowania i schodki okazały się dość ciasne i nie w pełni dostępne dla zwiedzających – jednak nadal ciekawe. W środku uprzejmy pop zaproponował słodką kawę i rozejrzenie się po wnętrzach. Słychać było sporo Rosjan, co naturalne ze względu na dominujące tam wyznanie. Na dachu jedną z powiewających flag była grecka. Dostępne zabudowania nie wyglądały na szczególnie stare. Być może zostały częściowo zmodernizowane. Widok w dolince przy wyschniętym korycie rzeki był jednak świetny. Wokół na górze pustynny surowy krajobraz kontrastował z zielenią w pobliżu monastyru. Znalazło się tam nawet kilka palm.
Po krótkim odpoczynku nadszedł czas na drogę powrotną. Mając wciąż w pamięci czas spędzony na kontroli granicznej obliczałem w myślach, czy zdążymy być na czas na lotnisko, czy nie. Jako że wycieczka zajęła nieco dłużej niż planowałem, rozważałem nawet opcję podbiegnięcia do hostelu, jednak chłodna kalkulacja nakazywała ostrożny optymizm.
Powrót na lotnisko Ben Guriona
Powrót do lotnisko w Tel Awiwie nie należał do najłatwiejszych. Teoretycznie czekała nas tylko jedna przesiadka w Jerozolimie, sprawy jednak nie poszły tak gładko. Po wzięciu taksówki z Jerycha do skrzyżowania znaleźliśmy się ponownie na skrzyżowaniu, gdzie uprzednio wysiedliśmy z autobusu 444. Wystarczyło złapać następny i pokonać niewielki dystans ok. 30 km do Jerozolimy. Po kwadransie zielona sylwetka pojawiła się na horyzoncie. Pomimo dynamicznego machania, autobus niestety nie zatrzymał się, choć nie wyglądał na przepełniony. Wprowadziło to atmosferę niepewności.
Atmosfera niepewności
Zaczęliśmy machać na pozostałe pojazdy – jednak przy drodze krajowej niełatwo złapać stopa. Po chwili zatrzymał się biały busik prywatny. Za 10 NIS od łebka zaoferował przejazd do palestyńskiej części Jerozolimy. Nie byliśmy na pozycji do negocjacji, zatem zgodnie z maksymą podróżniczą: lepiej jechać niż nie jechać wsiedliśmy do środka. Początkowo wszystko szło dobrze, wyprzedziliśmy nawet nasz zielony autobus.
Niestety tuż przed wjazdem do miasta sytuacja się skomplikowała. Kierowca zignorował drogowskaz na Jerozolimę i pojechał w stronę pobliskich zabudowań. Wjechał w miasto zapuszczone i chaotyczne. Pamiętać jednak należy, że jest to także wina izolacji i braku kapitału. Mieliśmy zostać wysadzeni na dworcu autobusowym we wschodniej Jerozolimie, takiego jednak jakby nie było. Zatrzymaliśmy się przy większym rondzie i wskazano nam, że trzeba iść dalej, potem będzie autobus.
Po przejściu kilometra okazało się, że to nie do końca Jerozolima, a jej przedmieścia. Złapaliśmy jakiś busik, który podwiózł nas do kolejnego. Tam przesiedliśmy się za poradą kierowcy do większego. Wszystko fajnie, ale według mapy nie jechaliśmy nawet w przybliżeniu w dobrą stronę. Po konsultacji z kierowcą na migi, ten zatrzymał kolejny autobus jadący w przeciwną stronę klaksonem i ręką – wsiedliśmy do niego, a on nas zawiózł z powrotem w to miejsce, z którego ruszyliśmy, na rondo. Dopiero tam okazało się, że stamtąd właśnie odjeżdżają autobusy do zachodniej Jerozolimy. Szukaliśmy więc dworca, którego nie było.
Mieliśmy pewien zapas czasowy, jednak zaczynał się on kurczyć. Wyjechaliśmy znów na drogę krajową, aby po kilku kilometrach dostać się do przejścia granicznego. Autobus zatrzymał się, ludzie zaczęli wysiadać – jednak nie wszyscy. Postanowiliśmy pozostać w środku. Zorientowałem się, że do kontroli wysieli wyłącznie Palestyńczycy.
Po chwili wszyscy wsiedli z powrotem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po kolejnej półgodzinie autobus dojechał do dworca. Niestety w mieście zaczynały się robić korki. W Jerozolimie są minimum dwa dworce autobusowe – centralny oraz arabski, przy Bramie Damasceńskiej. Nie są niestety blisko siebie, skorzystaliśmy więc z tramwaju, by wreszcie dojechać do centralnego dworca autobusowego. Tam, gdzie byśmy znaleźli się bezpośrednio, nie gubiąc autobusu 444 w okolicach Jerycha… Niniejszym atmosfera niepewności zakończyła się.
Pro tip: bezpośredni autobus 485 z Jerozolimy na lotnisko Ben Guriona (TLV) kursuje co godzinę, całą dobę, ale tylko 6 dni w tygodniu (w czasie szabatu, na piątkowego do sobotniego popołudnia nie jeździ). Obsługuje go firma Egged. Przystanek znajduje się poza budynkiem dworca, ok. 100 m, przy ulicy Jaffa. Cena biletu przystępna, 16 NIS, płatne gotówką u kierowcy. Podróż zajmuje niecałą godzinę. Jeśli jesteś w poważnym niedoczasie, ogłoś na przystanku nabór chętnych na shared taxi – wyjdzie drożej, bo kurs może kosztować ok. 300 NIS ale na pewno nie drożej niż kupno nowego biletu lotniczego.
Pogawędka graniczna na do widzenia
Pomimo dużego zapasu czasowego jaki przyjęliśmy, na lotnisku stawiliśmy się na dwie godziny przed odlotem. W normalnych warunkach to więcej niż wystarczająco, ja jednak pomny swojego długiego przesłuchania na wjeździe w Ejlacie, miałem poważne obawy co do tego, co mnie może spotkać tym razem. Na szczęście pozytywnie się rozczarowałem. Zadano mi kilka zdawkowych, ogólnych pytań, ale nawet nie o przebieg swojego pobytu w Izraelu. Oczywiście to nie tak, że nie zauważyli, bo skierowany zostałem do kolejki z bardziej szczegółową kontrolą bagażu, ale po kilkunastu minutach ukończyłem cały tor przeszkód i mogłem zastanowić się nad przyjemnym spożytkowaniem pozostałej garstki szekli.
Dodatek audiowizualny
Na koniec standardowo film:
Na tym skoczyła się izraelska przygoda. Dość długi lot upłynął spokojnie, późnym wieczorem wylądowaliśmy w Warszawie.
Dziękuję za przeczytanie i zapraszam do śledzenia kolejnych wypraw. Gdyby informacje były niekompletne lub nieścisłe, albo wręcz przeciwnie, przydatne, podziel się tym faktem ze światem w komentarzu 🙂
Monastyr Świętego Jerzego nie jest grekokatolicki. Jest Grecki, należy do Prawosławnego Patriarchatu Jerozolimskiego. Pozdrawiam i proszę nie siać zamętu 😉
Sianie zamętu to ostatnia rzecz, którą mam ochotę robić. Dziękuję za wnikliwą lekturę, poprawiłem informację we wpisie 🙂