Działo się 12-13 lutego 2018

Poprzednia część opowieści

Kolejny dzień w stolicy Filipin. Powoli zacząłem przyzwyczajać się już do różnicy w czasie i dostosowywać do tradycyjnych godzin snu. Postanowiłem pozwiedzać nieco na własną rękę. Zazwyczaj robię to pieszo, tak tez było i tym razem, jednak ze względu na rozmiary miasta trzeba było posiłkować się uberem przy dłuższych przejazdach. Ciekawą opcją jest funkcja match w tej aplikacji, gdzie system kojarzy pasażerów jadących w podobnym kierunku. Płaci się nieco mniej, a przy okazji można porozmawiać z miejscowymi i kierowcami oraz pozwiedzać miasto zza okna samochodu. Zazwyczaj towarzyszyły mi młode dziewczyny. Jest to dla nich najbezpieczniejsza forma transportu. Mimo to po wejściu do auta popularnym zwyczajem jest wysłanie numeru rejestracyjnego do koleżanki, tak na wszelki wypadek.

Rizal Park

Niezbyt widziałem, co powinienem jeszcze zobaczyć w mieście i o dziwo miejscowi też niezbyt byli mi w stanie polecić. Patrząc na mapę, ciekawym miejscem wydawał mi się Rizal Park – duży zielony obszar tuż przy zatoce. Nie pomyliłem się, faktycznie było to ładne miejsce, do tego okazało się istotnym z punktu widzenia miasta i kraju.

Flagi, monumenty i żołnierze pełniący honorową wartę

Rizal Park leży na terenie Manila City – czyli najważniejszej historycznej dzielnicy miasta. Znany także pod nazwą Luneta, ma za patrona filipińskiego patriotę, który został rozstrzelany przez Hiszpanów pod koniec XIX wieku w trakcie rewolucji. Także później miały tu miejsce rozliczne istotne dla Filipin wydarzenia, święta, strajki. Nieopodal, przy samym morzu mieści się ambasada Stanów Zjednoczonych. Przy ulicy zaś stoi wysoki na kilkadziesiąt metrów maszt z powiewającą, trójkolorową flagą Filipin. Jest to symbol odzyskanej po II wojnie światowej niepodległości. Zaraz za masztem punkt centralny, monument Jose Rizala.

Warta honorowa przed pomnikiem bohatera narodowego, Jose Rizala

Tylko co to za landara z tyłu? Otóż to słynny apartamentowiec Torre de Manila. Powstały zaledwie kilka lat temu, z bliska wygląda na zapuszczony. Wskutek braku prawa chroniącego krajobraz, pomimo wielu protestów ta 140-metrowa wieża dzisiaj szpeci okolicę.

Oprócz pomnika, w bocznej części parku znajduje się także mauzolem poświęcone cierpieniu Jose Rizala. Dostępne jest dla zwiedzających za niewielką opłatą.

Od czasu do czasu wewnątrz odbywają się imprezy historyczne, a większe grupy oprowadza przewodnik
Scena obrazująca rozstrzelanie Rizala. Składa się na nią kilkunastu członków plutonu egzekucyjnego, dowódca no i sam Rizal. Obecna razem ze mną wycieczka szkolna miała z tego niezły ubaw, a Pani Frau zdawała się nie rozumieć, że dzieci nieświadomie robią coś głupiego przyłączając się do egzekutorów swojego bohatera narodowego.
Dookoła sceny egzekucji przedstawiono kilka scenek rodzajowych. Na zdjęciu, jak sądzę, moment wydania wyroku śmierci.

Wyszedłem z muzeum i ruszyłem dalej przez park. Było w nim dużo ludzi, starszych i młodszych. Panowała przyjemna atmosfera, rodziny piknikowały na rozległych trawnikach.

Trawniki, palmy i ogólna sielanka
Kwadratowe krzaki
Okazuje się, że gołębie też czasami mieszkają w blokach
Czteropiętrowy apartamentowiec – gołębnik
WTEM! Krótki akcent filmowy celem podążania za najnowszymi trendami polskiej blogerki
Pomnik ku czci filipińskich żołnierzy biorących udział w wojnie koreańskiej w latach 50. XX wieku
Budynek muzeum historii Ziemi
Chyba największa na świecie mapa fizyczna Filipin z głównymi wyspami na wodzie
Mango to narodowy owoc filipiński. Można go kupić na stoisku u obwoźnych sprzedawców.
Widok na Rizal Park w stronę morza. Słońce powoli chyli się ku zachodowi.
Fontanny, a w środku dumnie powiewająca flaga Filipin

W stronę manilskiej twierdzy i ratusza

Korzystając z resztek światła dziennego, po opuszczeniu Rizal Park chyżo pobiegłem w stronę ratusza miejskiego oraz twierdzy – pozostałości po okresie kolonialnym.

Mury twierdzy graniczą z uniwersytetem manilskim. Okazało się, że było już po godzinach otwarcia, strażnik w błękitnym uniformie zaraz mi zwróci na to uwagę.
Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły…
Pomnik Andresa Bonifacio i Kapitunan. KKK oznacza niepodległościowy ruch Filipińczyków przeciw hiszpańskiemu kolonializmowi, z końca XIX w.
Okazuje się, że godło Manili jest zaskakująco podobne do Syrenki warszawskiej

Ostatnie promienie słońca nad Zatoką Manilską

Po przyspieszonym wyjściu z twierdzy wróciłem przez Rizal Park nad zatokę. Znajdują się tam luksusowe hotele i oceanarium. Ani jednych ani drugich nie miałem zamiaru eksplorować, skupiłem się więc na walorach naturalnych.

Klimatyczna restauracja na wodzie
Zabudowania ambasady amerykańskiej położonej tuż nad wodą
Ta noc do innych jest niepodobna

Jak żyć panie prezydencie?

Stałem nad wodą i nasycałem oczy pięknymi widokami. Linia brzegowa miasta także wyglądała malowniczo. Manila, podobnie jak całe Filipiny, to miejsce ogromnych kontrastów i rozwarstwień. Obok garstki bardzo zamożnych ludzi, żyje niewielka klasa średnia oraz ogrom ludzi skrajnie biednych, mających problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb życiowych. Warto mieć to na uwadze nie tylko ze względów bezpieczeństwa, ale i wybierając miejsce zakupu pamiątek, zjedzenia posiłku, czy wyboru środka transportu. Dać się przewieźć rikszarzowi w miejsce do którego zmierzamy, czy kupić sok wyciskany z granatu lub przydatny drobiazg od sprzedawcy który tym sposobem zarabia na swoje utrzymanie.

Planując wycieczkę na Filipiny, warto obejrzeć film z 2013 roku, pt. Metro Manila. To jest oczywiście historia fabularna, jednak daje jakiś pogląd na problemy i zmagania dużej grupy społecznej. Z drugiej jednak strony Filipińczycy mówią doskonałą angielszczyzną. Nie mają akcentu typowego dla innych azjatyckich krajów jak Indie czy Chiny. Są doskonale rozumiani przez mieszkańców innych części świata, w tym Stanów Zjednoczonych i Europy. Sprawia to, że światowe korporacje często wybierają ten kraj jako centrum outsourcingowe swoich usług, które stąd świadczone są globalnie. Mimo, że korporacje liczą skrupulatnie każdego wydanego dolara i duszą rynek lokalny, są to jednak często stosunkowo dobrze płatne stanowiska, dzięki którym pracownicy i ich rodziny mogą żyć na przyzwoitym poziomie.

Przejażdżka koleją

Jak już wcześniej wspominałem, jedną z bolączek Manili jest niewydajny transport publiczny. Miasto tonie w korkach, które potrafią się przydarzyć nawet w środku nocy. Jest to na swój sposób sprawiedliwe, bo w tym samym korku stoi luksusowa limuzyna razem z jeepneyami. Nie ma tu systemu metra, są za to trzy linie kolei naziemnej LRT (light rail train) Podobno w godzinach szczytu nie sposób się do nich dostać z powodu tłoku, ja jednak wieczorową porą nie miałem z tym szczególnego problemu.

Postanowiłem przejechać kilka stacji linią 1
Bilet kupiony w kasie w postaci plastikowej karty oddajemy w bramce przy wyjściu
Wiata peronu przypomina konstrukcją japońskie przystanki shinkansena, a pociąg to taki napompowany tramwaj, czy nawet WKD

Zielona noc

Tak się złożyło, że była to ostatnia noc w mieście. Myślę, że zobaczyłem sporo, choć większość aglomeracji nie została nawet tknięta przeze mnie. Nie wspominając także o innych atrakcjach największej filipińskiej wyspy Luzon – z pięknymi i wysokimi górami. Ciekawym pomysłem jest wyprawa na jedną z nich na wschód słońca, z dala od miejskiego zgiełku. Na to nie miałem tym razem czasu, ale jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Tymczasem przyszła pora na podsumowanie pobytu.

Migdałowe Snickersy <3

Ja jednak nie zadowoliłem się migdałowym snickersem, mimo że był pyszny. Oto na dachu hotelu I’M w dzielnicy Makati znajduje się świetny, otwarty bar o nazwie Antidote. Dostępny jest nie tylko dla gości hotelowych – wystarczy ubrać się w miarę jako tako i powiedzieć na recepcji, że do baru. Następnie wjeżdżamy windą na ostatnie piętro, nabywamy przysłowiową herbatę bez cukru i już możemy się rozkoszować nocnym widokiem na całe miasto. Klub jest z gatunku ąę, ale rozległe, wielopoziomowe tarasy pozwalają na spokojną, niczym niezakłóconą kontemplację.

Kwartał parterowych domów sąsiaduje z nieco większymi, a te z bardzo wysokimi biurowcami
Za barem jest ogromne akwarium w którym pływają meduzy. Napis na neonie głosi: wybierz swoją truciznę (choose your poison)
Nie mam pojęcia która to część miasta, ale wygląda dobrze

Pora wracać

Wszystko co dobre kończy się. Nadeszła pora powrotu. Trasa analogiczna, czyli Cebu Pacific do Dubaju, stamtąd do Kijowa i na koniec do Warszawy. Tym razem uchroniłem się przed pomyłkami przy rezerwacji biletów. Przebijając się przez korki następnego poranka znaleźliśmy się na lotnisku. Po poproszeniu o większe miejsca nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi, ale za to otrzymaliśmy takie właśnie miejsca – co jest nie bez znaczenia przy tak długiej podróży i ciasno umieszczonych rzędach foteli w szerokokadłubowym Airbusie A330.

Żegnaj Manilo!

Nauczony doświadczeniem zamówiłem także z wyprzedzeniem ciepły posiłek – zdecydowanie polecam, bo nie kosztuje dużo, a bez rezerwacji kupić go w samolocie nie można. Samo jedzenie pozwala zabić czas na pewien czas, a na systemy rozrywki pokładowej w Cebu nie ma co liczyć.

W Dubaju mieliśmy kilkugodzinną przerwę. Na tyle długą, aby wyjść z lotniska. Podjechaliśmy metrem do Mariny (ponad 30 km) aby zrelaksować się nad wodą. I tu niestety spotkała nas przykra niespodzianka. Samolot do Kijowa odlatywał o 4 rano, a metro kończy swoje funkcjonowanie w godzinach 22-23. Pozostaje taksówka, która na takim dystansie może kosztować małą fortunę. Okazało się jednak, że nie jest aż tak źle. Złapaliśmy internet w jednej z kawiarni i udało nam się zamówić ubera za równowartość ok. 130 AED, co biorąc pod uwagę dystans i porę jest przyzwoitą ceną.

Nie wybierając żadnej usługi o podwyższonym standardzie, podróż odbyliśmy na pokładzie pachnącego nowością Lexusa ES
Nocny przelot nad Dubajem – na środku wybija się w górę najwyższy budynek świata, Burj Khalifa

Samolot ukraińskich linii UIA wiozący nas do Kijowa to wąskokadłubowy Boeing 737-800. I tym razem na słowną prośbę przy odprawie otrzymaliśmy miejsca przy wyjściach ewakuacyjnych, choć zwykle taki numer nie przechodzi. Być może podkrążone oczy od zmian tylu stref czasowych były bardziej przekonujące niż słowa. Po wylądowaniu na podkijowskim Boryspolu i niedługiej przesiadce i krótkim locie znalazłem się w Warszawie, padając nieco na ryjek. Wybacz, ale na zdjęcia już zupełnie nie miałem siły.

Na tym kończy się moja pierwsza tak daleka podróż. Uważam ją za bardzo udaną, choć jak zwykle pozostaje uczucie niedosytu. Że można było więcej, dłużej. To by jednak kolidowało z innymi, dawno zaplanowanymi wyprawami. Jak może niektórzy czytelnicy wiedzą, w szalonym 2018 roku było ich jeszcze kilka, ale ta była pierwsza – tak daleka. Dzięki za przeczytanie!