Działo się 8-10 lutego 2018

Poprzednia część opowieści

Poranne zorze budzą mnie ze snu

Emocje nieplanowanego dodatkowego dnia w Manili i niespodziewanej zmiany planów w nieunikniony sposób przełożyły się na długość snu. Poranny widok z balkonu na wysokim piętrze pokazał miasto w innej szacie.

Zatoka Manilska za dnia

Z jednej strony spowite mgiełką ze spalin dwusuwowych motocykli i innych pojazdów, z drugiej strony całkiem dużo terenów zielonych, a przynajmniej tak to wyglądało z góry.

Tereny zielone okazały się być ogrodem zoologicznym

Tak się składa, że firma w której pracuję ma biuro także na Filipinach. W momencie gdy piszę te słowa, prawie rok później, jeden z kolegów udostępnił na facebooku następującą grafikę w nawiązaniu do powyższego zoo:

Uwaga: Manilskie ZOO jest tymczasowo zamknięte z powodu remontu. Aby obejrzeć inne gatunki zwierząt, udaj się do kongresu lub filipińskiego senatu. ~Kierownictwo

Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, z powodu pomyłki przy zakupie biletów lotniczych musiałem kupić kolejne. Skoro przydarzyła się taka okoliczność, dlaczego nie wykorzystać jej do odbycia podróży nową dla mnie linią, państwowymi Philippines Airlines? Linie te mają swój dedykowany terminal 2, który wygląda dużo lepiej niż trzeci, że o pierwszym nie wspomnę.

Motyw nawiżaujący do filipińskiej flagi

Filipiny mają kilkaset wysp. Wiele z nich jest ogromnymi atrakcjami turystycznymi, jak choćby Cebu, Palawan czy Boracay. Tą ostatnią wybrałem na swój cel. Jest niewielka i bardzo turystyczna, ale na dobry początek i niewielką ilość czasu powinna się nadać.

Protip: jak dostać się na Boracay z Manili?
– są dwa lotniska – malutkie Caticlan (MPH) tuż przy wysepce i większe, międzynarodowe Kalibo (KLO), około 70 km na południe. Z KLO jeżdżą busiki, więc można się bez problemu dostać, ale zajmuje to czas (ponad 1 godz.) i dodatkowo kosztuje. Bilety na MPH są nieco droższe, ale zwykle warto dopłacić.
– wybór mamy pomiędzy liniami Philippines Airlines, Cebu Pacific i Air Asia. Jeśli przesiadamy się bezpośrednio z Cebu z Dubaju, wówczas warto polecieć Cebu, aby nie zmieniać terminalu, w pozostałych przypadkach wybieramy co tańsze.

Boracay jest małą wyspą, tuż nad dużo większą – Panay. To na tej drugiej znajdują się oba wspomniane lotniska. Niezależnie którą drogę wybierzemy, czeka nas niewielka przeprawa morska. Oczywiście przy lotnisku będzie tłum oferujących bezpośredni transport, ale oszczędny turysta pokona ten niewielki, kilkusetmetrowy dystans pieszo.

Biały budynek na końcu to terminal lotniska Caticlan (MPH)

Po niezbyt długim spacerku docieramy do przystani promowej. Na Boracay można dostać się na wiele sposobów – większym promem, mniejszymi łódkami i prywatnym transportem. Oprócz biletów należy uiścić opłatę przejazdową i inne, pozbierać wszystkie kwitki, które potem się sukcesywnie oddaje – taki swoisty tor przeszkód. Za błąd trafiamy na początek kolejki.

Strzałka niezawodnie wskazuje prawidłowy kierunek, aczkolwiek proporcje palmy i wyspy są nieco przesadzone

Do tego miejsca zjeżdżają się także autobusy z odległego lotniska, Kalibo. Jest dosyć tłoczno, ale wszyscy są w dobrych nastrojach – w końcu jadą na wakacje w pięknym miejscu.

Niewiele osób taszczy wielkie walizki. W końcu ile mozna rzeczy zabierać w miejsce, gdzie nawet nocą temperatura spada ledwo poniżej 18 stopni?
Wewnątrz terminalu kolejna miła niespodzianka. W trosce o dobre samopoczucie przybywających i oczekujących przygrywa zespół Los Indios Trabajaros (lub podobny).
Express to tylko z nazwy.
wNie jest potrzebna polisa ubezpieczeniowa gdy nad bezpieczeństwem podróży czuwa religijna czarnoskóra figurka

Wyspa ma kilka kilometrów długości. Miejsce w które wszyscy zmierzają, to zachodnia plaża. Obszar ten podzielony jest na trzy części: station 1, 2 i 3. Trzecia jest najbliżej przystani. Do pokonania jest ok. 3 km, najlepiej więc zaangażować w tym celu tuk tuka. Są to pocieszne spalinowe motocykle z zabudową, pozwalające na przeciskanie się przez wąskie uliczki.

Tuktuki w zależności od wersji mieszczą od jednego do kilku pasażerów, czasami nawet z bagażem
Tak jak teraz są zawody ilu studentów wejdzie do Panka, czy kiedyś do Fiata 126p, tak tym pojazdem pojedzie nawet 6 osób i kierowca
Borakajski ruch uliczny

Uwaga, poniżej jedyna ocalała wstawka filmowa z Boracay:

słowa: Jacek Cygan, reżyseria: samo życie

Ruch uliczny wygląda na chaotyczny, nieuporządkowany. Taki pewnie jest, ale każdy stosuje ograniczone zaufanie do każdego. Nie ma wypadków, stłuczek. Wszyscy uważają na wszystkich i funkcjonuje to zaskakująco dobrze.

Plątanina kabli telefonicznych, elektrycznych i innych. Gdy przestaje działać, nikt nie szuka usterki – po prostu wiesza się nowy.

Pomimo niewielkich odległości, podróż okazała się dość czasochłonna. Samolot wylądował w Caticlanie wczesnym popołudniem. Przejście na przystań, przeprawa promowa, potem tuktukiem w stronę hostelu – wszystko zajęło sporo czasu. Wybrany przez nas Frendz Resort & Hostel Boracay okazał się przyjemny, z barkiem, mimo że same miejsca do spania były takie sobie. Spragnionych wędrowców oczekiwała lodóweczka ze schłodzonym piwem Red Horse w buteleczkach 0,3 l. – nieco mocniejszym od zwykłego, ale dla Europejczyków idealnym. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć na plażę, było już tuż po zachodzie słońca.

Nareszcie w raju

Widok, który zastałem, wbił mnie w piasek. Żaglówki, resztki słońca na horyzoncie, czysty piasek i pochylone palmy. Przez kilka minut stałem nieruchomo i absorbowałem otoczenie.

Ciepło, nieco tłocznie. Pod palmami leżaki i knajpki z niewygórowanymi cenami
Miejscowi w ciągu dnia codziennie lepią piekne figury z piasku z bieżącą datą i za kilka peso udostępniają chętnym do fotografii

Jetlag i inne sytuacje robią swoje. Trudno położyć się spać przy kilkugodzinnej różnicy czasu. Warto więc wykorzystać bardzo późny wieczór na celebrację chwili w jednej z plażowych knajpek.

Ośmiornica z grilla wraz z lokalnym pysznościowym trunkiem

Poranek, jak to często bywa, przyszedł dosyć późno. W hostelu spotkałem głownie Europejczyków. Niemców, Brytyjki. Byli też Australijczycy, w końcu mają chyba nawet nieco bliżej niż ja z Polski, w dodatku wyglądali nieco lepiej poprzez brak znaczącej różnicy w strefach czasowych. Po skonsumowaniu śniadania zakupionego w pierwszym lepszym sklepiku 7-eleven (międzynarodowa sieć sklepów w rodzaju rodzimej Żabki, bardzo popularna na Filipinach) udałem się chyżym krokiem na plażę. Akurat miało to miejsce w okolicach południa, więc słońce prażyło zdrowo.

W tle wyspa Panay, a w oddali chmury, które jednak nigdy nie dotarły do Boracay
Boracay’s Grotto – słynna kapliczka położona na morzu, ale tuż przy plaży
Filipiny to kraj katolicki, a Filipińczycy często demonstrują swoją głęboką wiarę
Dla gości przybrzeżnych pensjonatów przewidziane są przylegające doń leżaki z parasolami. Na wyspie nie ma potężnych ani ogromnych hoteli, wszystkie obiekty mają przyjemny kameralny charakter.
Plażowe bary oczekują spragnionych nie tylko słońca turystów
Kolejne pocztówkowe zdjęcie – północny kraniec plaży
Typowa łódka na Boracay. Stabilizatory zapobiegają wywrotce na falach, a także na plaży.
Północny kraniec plaży przechodzi w wybetonowany chodnik prowadzący za skały
Bardziej kameralna część plaży ze skałami, a także domkami z oszałamiającym widokiem
Wtem! W skale pojawiła się figurka Matki Boskiej w więzieniu. Znak czasów?
Słona woda morza Sulu w turkusowym kolorze komponuje się z nadmorską florą
Korzystając z zoomu w aparacie można wykonać zdjęcie piaskowych figur bez podchodzenia do nich 🙂
Zdjęcie z jak do tej pory niepobitym rekordem 65 lajkusiów na moim prywatnym facebuczku. Podpis był w rodzaju: Polishboy# i raybany za 2$
Wieża ratownika. Ciekawa instrukcja poniżej, jak bronić się w przypadku prądów morskich.

Dni na Boracay mijały leniwie. Dzień przechodził w noc, a noc niezauważenie w dzień. Beztroska i zabawa w przyjemnej temperaturze i jeszcze przyjemniejszych widokach sprawiała, że mógłbym tu spędzić tydzień i całkowicie zatracić poczucie czasu.

Protip: jak walczyć z jetlagiem?
Podróżując wzdłuż równoleżników narażamy się na zjawisko jetlagu. Organizm nie wie, że przemierzyliśmy kilka tysięcy kilometrów na wschód i ciągle pracuje w rytmie doby polskiej. Po dwóch-trzech tygodniach jest w stanie się przestawić, jednak przy tak krótkim pobycie trzeba sobie radzić doraźnie. Otóż z naturą jeszcze nikt nie wygrał. Moja porada jest taka, aby możliwie nie zmieniać bezwzględnych godzin aktywności. I tak, jeśli w Polsce śpimy w godzinach 23-7, na Filipinach lekko to naginając będzie to 4-12. W ten sposób zadbamy o zdrowie, dobre samopoczucie, a także nie przegapimy niczego istotnego 🙂
– twój Wujek Dobra Rada

Puka Beach i inne atrakcje

Następnego dnia postanowiłem skorzystać z oferty hostelu i wybrać się na zorganizowany całodzienny rejs wokół wyspy. Było bardzo fajnie, dużo młodych ludzi, gości hostelowych, Red Horse ile komu potrzeba i ogólnie rzecz biorąc, niezła impreza.

Początek wycieczki, pokaz gry na instrumentach regionalnych. Towarzystwo jeszcze trzeźwe i raczej nieśmiałe.
Słońce muska swoim łaskawym promieniem prawą część oblicza przystojnego Europejczyka. Dziewczyny na rejsie jeszcze nie wiedzą, że już wkrótce na ten widok oszaleją.
Popłynęliśmy na miniwysepkę będącą placem zabaw dla dorosłych. Ogniska (to wieczorem), ławeczki, trampolina do skakania do wody z 10 metrów. To tutaj najwięksi samcy alfa wymiękali, podczas gdy inni bez krępacji poddawali się swobodnie działaniu grawitacji. Przy skokach z takiej wysokości trzeba pamiętać i zatkaniu nosa i silnym zamknięciu oczu.
Mrau
Malutką łódką popłynęliśmy potem na północny kraniec Boracay
Plaża Puka Beach na północnym krańcu Boracay jest cudowna. A ja jako facet raczej nie szafuję takimi określeniami. Dziki las palmowy, szeroki pas jasnego piasku i zachodzące słońce.
Kto śpiewał, że już nie ma dzikich plaż, nie był chyba na Puka Beach!
No halko!
A oto nasz katamaran – Quicksilver. Kto chciał mógł podróżować na dachu.
Zachód słońca nad borakajską plażą Puka
Kołobrzeg 2018…. yyy cholera wydało się :/

Po zachodzie słońca zaczeło się szybko ściemniać. Podpłynęliśmy jeszcze na chwilę do wymarłych raf koralowych. Kto chciał, mógł skorzystać z gogli i maski i zanurkować. Postanowiłem przekonać się, czy faktycznie nic z rafy nie pozostało. Niestety okazało się to prawdą. Ze względu na zanieczyszczenia i ogromny ruch turystyczny rafa okazała się martwa i nie miała niczego ze swojego pierwotnego piękna.

Co ciekawe, rząd Filipin dostrzegł problem. Niedługo po moim pobycie wyspa została całkowicie zamknięta dla turystów na kilka długich miesięcy. Wprawdzie generuje to ogromne bieżące straty dla sektora turystycznego, ale zapobiega nadciągającej katastrofie. W tym czasie na wyspie przeprowadzono remonty infrastruktury i sprzątanie. Z tego co słyszałem wyspę ponownie otwarto, ale ilość gości ma być regulowana stosownymi podatkami.

Rejs zakończył się pomyślnie i szczęśliwie. Duży plus dla organizatorów, że zadbali o bezpieczny powrót do hostelu każdego z uczestników 😉

All Good Things Come to an End

Jak śpiewała Nelly F. w tytułowej piosence, nadszedł czas także i na nas. Fakt, gdyby nie pomyłka przy biletach pobyt byłby dłuższy, ale co się stało, tego się nie cofnie, a Manila także z pewnością ma swoje zalety.

Wróciwszy tuktukiem na przystań, nie korzystaliśmy już z promu, a małej łódki. Jej zaleta jest taka, że dużo krócej kompletuje pasażerów, a i płynie dość szybko.

Fale i chybotliwy mostek sprawiły, że poczułem się jak prawdziwy wilk morski
Przepisowe kamizelki ratunkowe dyndały nad każdym pasażerem
W czasie pieszej wędrówki z przystani na lotnisko zauważyłem ofertę miejscowych chwilówek. Podobnie jak w Polsce, pożyczanie na tak lichwiarski procent tylko pogłębia biedę mieszkańców.
Na lotnisku po raz pierwszy spotkałem się z kartą pokładową z postaci wydruku podobnego do paragonu. W sumie, pomysł całkiem udany.
Autobusami z terminala po pasie startowym do zaparkowanego po drugiej stronie samolotu. Pas startowy o długości poniżej 1 km został w 2014 roku przedłużony do 2100 metrów, zajmując niemal całą szerokość przylądka.
Airbus A320-200 największej niskokosztowej linii na świecie – Air Asia oczekuje na przyjęcie pasażerów w locie do Manili
Żegnaj rajska wysepko!

Tak oto zakończyła się moja przygoda na jednej z największych atrakcji Filipin – wyspie Boracay. Chciałbym tu kiedyś wrócić, ale z drugiej strony oczko puszcza pozostałe siedem tysięcy wysp, a wśród nich Cebu, El Nido, Palawan, Bohol i inne…

Pomachałem więc przez okno, a po chwili samolot skrył się w chmurach i odbił na północ, do Manili. A o tym, co w stolicy, będzie już wkrótce w kolejnym odcinku 🙂