Jak to w pierwszej części zeznałem, po zwiedzeniu okolicy Łaźni Afrodyty, gdzie zeszło się dłużej niż myślałem, ruszyłem na wschód – wszak tam musi być jakaś cywilizacja. Pięknie położoną drogą E704 (w dzień na pewno byłoby widać), obrałem kierunek na Kato Pirgos, gdzie znajduje się jedno z przejść granicznych.

Strefa DMZ

Tutaj należy szerzej wspomnieć o samej granicy oraz dlaczego w ogóle powstała na wyspie. Otóż w bardzo telegraficznym skrócie w 1974 roku nastąpiła inwazja turecka na wyspę. Co do przebiegu i przyczyn polecam artykuł na Wikipedii (ten w wersji angielskiej jest ciekawszy). Dość powiedzieć, że od tamtego czasu Cypr dzieli się na ogólnie uznawany Cypr grecki, oraz uznawany wyłącznie przez Turcję – Cypr Północny (ok. 40% powierzchni wyspy). Zwaśnione strony dzieli strefa demarkacyjna o szerokości od kilku metrów (w stolicy Nikozji), do kilku kilometrów. Strefa znajduje się pod nadzorem sił ONZ i jest jedną z nielicznych istniejących na świecie, obok ten dzielącej Koreę Północną i Południową. Aż musiałem dopisać informację o cypryjskiej strefie do artykułu o strefach 🙂

Podział wyspy przeprowadzony był nagle. Tysiące osób zmuszono do przesiedleń i pozostawienia dobytku po drugiej stronie. Część miast i innych obiektów znalazło się także na terenie ziemi niczyjej. Dostęp jest dość pilnie strzeżony, ale po czeluściach internetu krążą relacje z opuszczonego salonu samochodowego (sprzedam Toyota Carina rocznik 1974 przebieg 3 km salon Cypr bezwypadek jedyna taka zobacz) czy lotniska w Nikozji. Słynnym opuszczonym obszarem jest także Warozja, ekskluzywna dzielnica Famagusty – ale o niej później.

Granica cypryjsko-cypryjska

Z początku jedynym przejściem granicznym było to w Nikozji, z czasem otwierano kolejne. W czasie mojej wizyty było ich siedem, najbardziej wysunięte na północ w Kato Pirgos. Mój plan zakładał przekroczenie granicy i szybki dojazd do hotelu w Kyrenii. Pewien powodzenia swojej misji dokonałem bezzwrotnej rezerwacji w tamtejszym hotelu, co okazało się po czasie dość brawurowym posunięciem.

Tuż przed Kato Pirgos droga odbija od morza – omijam ostatnią brytyjską bazę wojskową i po wjeżdżam do miasteczka. O ile miasta typu Larnaka, Limassol czy Paphos to turystyczne wizytówki, to północna część greckiej części jest mało zaludniona; zwłaszcza w styczniu. O dziwo w mieście nie ma żadnych drogowskazów do granicy. Jechałem ciągle przed siebie i nagle skończył się asfalt – po przejechaniu kolejnych kilkuset metrów dojechałem do przejścia granicznego. Cypryjski pogranicznik powiedział, że bez tureckiego ubezpieczenia OC na auto nie wpuszczą mnie po drugiej stronie. Na widok mojej skwaszonej miny powiedział, żebym sobie pojechał i sam spróbował, nie będzie mnie powstrzymywał. Szybkie spojrzenie w paszport i znalazłem się w strefie niczyjej. Po ok. 2 km dojechałem do części tureckiej. Była już późna godzina, może ok. 22. Na przejściu żadnych interesantów, za to kręciło się kilku funkcjonariuszy. Zatrzymałem się przy szlabanie, a oni z zaciekawieniem otoczyli mój samochód z wyrazem na twarzy typu „w czym możemy pomóc?”. Zeznałem zgodnie z prawdą iż byłbym wielce zobowiązany za przepuszczenie, gdyż zmierzam na spoczynek w luksusowym hotelu w Kirenii, a po zwiedzeniu greckiej części wyspy chciałbym także poznać turecką. Odparli, że nie mogą tego uczynić, albowiem nie posiadam tureckiego ubezpieczenia OC na swój wypożyczony samochód, a punkt sprzedaży owych jest już nieczynny. Fakt, że zrobili to kulturalnie i wyglądali na faktycznie zmartwionych. Poradzili, abym przyjechał rano, lub próbował na kolejnym przejściu.

Jako że hotel zaklepany, a Kato Pyrgos nie wyglądało na miasto seksu i biznesu, ruszyłem w stronę następnego przejścia, w Astromeritis. Dystans niby niezbyt duży, ok. 50 km, ale to jeśli jechać przez… Cypr Północny. Znajdując się jednak po przeciwnej stronie granicy, droga wiedzie przez wysokie góry, jest kręta, ma 80 km, a nawigacja przewiduje jej pokonanie w niemal dwie godziny. Po tureckiej stronie paliwo jest ok 20% tańsze, więc miałem niemal pusty bak. Niepyszny wróciłem ostatnią samoobsługową stację benzynową i po wlaniu 20 euro do baku ruszyłem w drogę. Jechało się naprawdę trudno, mimo to wycisnąłem z pikaczenta co się dało. Droga była zupełnie pusta i tnąc zakręty polegałem na snopach światła reflektorów – mając nadzieję, że nikt nie będzie podróżował po nocy bez świateł, bo skończyło by się to źle dla wszystkich. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem w oddali drugi samochód za sobą. Utrzymywał jednak daleki dystans. Gdy zatrzymałem się na chwilkę za potrzebą, w zatoczkę parkingową wpadł z impetem Nissan Navara (duży pickup) i wyskoczył z niego żołnierz. Był zdenerwowany i pytał co tu robię. Jadę sobie do przejścia grzecznie – odparłem. Okazało się, że miał mnie zatrzymać dobrze 30 km wcześniej gdy wjechałem na drogę w góry w Kato Pyrgos, jednak swoim masywnym pojazdem nie był w stanie mnie dogonić, dopóki sam się nie zatrzymałem. Drive it like you stole it 🙂

Po wymianie uprzejmości i sprawdzeniu paszportu ruszyłem w dalszą drogę. Dotarłem do przejścia granicznego, zaspany Cypryjczyk w kantorku nie pytał o nic. W połowie strefy demarkacyjnej znajdowała się baza wojsk ONZ. Zasadniczo obecnie nie mają zbyt wiele do roboty. Gdy jeszcze stałem na przejściu, bez kontroli przejechał wojskowy samochód wiozący sprzęt na siłownię do tejże bazy. Minąwszy ich po krótkim czasie znów znalazłem się na tureckim przejściu granicznym. Niestety sytuacja powtórzyła się, punkt sprzedaży ubezpieczeń był już nieczynny. Poprosiłem, czy mogliby sprawdzić, jak sytuacja przedstawia się na kolejnym przejściu, w okolicach Nikozji. Pan z braku interesantów (a może z życzliwości) zadzwonił i dowiedział się, że tam też może być ciężko. Cóż, jest środek nocy, styczeń, a Cypryjczycy po obu stronach mają ubezpieczenia długoterminowe, więc nie potrzebują ich kupować za każdym razem. Pan nie władał zbyt dobrym angielskim, ale kazał mi zjechać i poczekać. Nie bardzo wiedziałem na co, póki po 10 minutach nie przyjechało stare renault z jeszcze starszym kierowcą. Okazało się, że ściągnęli faceta z pobliskiej wioski specjalnie dla mnie, abym mógł kupić wymaganą polisę! Będąc bardzo miło zaskoczony gościnnością wniosłem umiarkowaną opłatę i z kwitkiem bez przeszkód przekroczyłem granicę.

Pro tip: opuszczasz teren Unii Europejskiej. Korzystaj rozważnie z telefonu, a w szczególności z internetu, gdyż od teraz kosztuje to miliony monet.

Po tureckiej stronie – zauważalnie inny świat. Drogi gorszej jakości, słabiej oznakowane. Przy ulicach dużo więcej kiczowatych i świecących reklam, a i samochody jakby starsze. W pobliżu granicy sporo klubów nocnych i kasyn, dla żądnych wrażeń rodaków zza miedzy. Refleksja moja była taka, że tak musiał się czuć Niemiec w latach 90. wjeżdżając do Polski, czy też teraz Polacy wjeżdżający na Ukrainę. Jedyne dwupasmowe drogi to te sprzed inwazji, w części betonowe (trwalsze, ale głośniejsze). Najszybsza droga do Kyrenii prowadziła przez okolice Nikozji. Taką też wybrałem, aby o godzinie 1 w nocy zameldować się w końcu w hotelu.

Kyrenia

W Cyprze Północnym jest zauważalnie taniej. Za cenę kwatery czy podrzędnego hoteliku w Larnace, można otrzymać naprawdę przestronny apartament w czterogwiazdkowym hotelu, że śniadaniem.

Trudy podróży zostały mi wynagrodzone. Pospałem sobie nieco dłużej, a rano zjadłem dobre śniadanie. To był najbardziej komfortowy nocleg w całej wyprawie, mogę więc polecić The Olive Tree Hotel. Jako jeden z kilku w całym kraju, znajduje się na Booking.com. Jak się potem dowiedziałem, przeszkodą do rejestracji hoteli jest powszechne nieuznawanie Cypru Północnego na arenie międzynarodowej. Cała poczta jaka trafia do tego kraju musi być adresowana do Turcji kontynentalnej (dopisek Mersin 10, Turkey). Jeśli nadawca jako kraj poda Cypr, poczta trafi do greckiej części, a następnie być może wróci do nadawcy.

Poranek przywitał mnie takim widokiem

Pełen nowej energii udałem się do auta, aby zwiedzić centrum miasta. W tym momencie okazało się, że chyba zostawiłem wszystkie papiery od samochodu na przejściu granicznym. Był to zatem kwitek z wypożyczalni oraz tureckie ubezpieczenie. Dysponowałem więc tylko nieswoim samochodem (z czerwonymi, wypożyczalniowymi rejestracjami), kluczykiem do niego i… to wszystko. W przypadku jakiejkolwiek kontroli nie miałem kompletnie nic do pokazania, co by udowadniało moją relację z pojazdem. Z wiadomych względów telefon do wypożyczalni też nie był najszczęśliwszym wyjściem z sytuacji. Miałem do wyboru zrobienie 120 km w obie strony na przejście graniczne bez gwarancji sukcesu, albo kontynuację podróży. Skalkulowałem ryzyko i wybrałem opcję kontynuacji.

Pro tip: decydując się na niedozwolone przez wypożyczalnię przekroczenie granicy, sfotografuj telefonem wszystkie dokumenty, aby mieć cokolwiek, gdy nie masz już nic.

W centrum Kyrenii znajduje się duża twierdza obronna zbudowana na planie kwadratu oraz niewielki port. Twierdzę można zwiedzać i chodzić po murach. Wewnątrz są m.in. szczątki łodzi wyłowionej z morza, datowanej na kilka tysięcy lat.

Obszerny dziedziniec zamku
Arcydzieło wyrzeźbione w gipsie. Flagi: północnocypryjska, brytyjska, turecka i cypryjska.
Szczątki łodzi sprzed ponad dwóch tysięcy lat, odkrytej w latach 60. XX wieku.
Skamieniałe migdały. Protoplasta M&Ms.
Na murach kyreńskiej twierdzy.
Wejście do portu strzeżone przez twierdzę.

Niewielki port pełni teraz rolę przystani jachtowej. Wygląda naprawdę malowniczo i jest pełen łodzi. Dokoła otoczony knajpkami.

Widok z przystani na zamek.

Na końcu przystani rozpoczyna się niewielki deptak, a obok jest biuro informacji turystycznej. Otrzymałem mapy i zostałem bardzo miło obsłużony, a także przywitany w języku polskim.

Pro tip: Zarówno nawigacja TomTom, Google Maps jak i cypryjskie źródła podają nazwy miast w wersji greckiej. Turcy używają wersji tureckich, często zupełnie innych. Nawigowanie się, a w szczególności odnalezienie adresu bywa trudne. Za każdym razem trafiłem godzinę na odnalezienie konkretnego adresu hotelu. Jakimś ratunkiem były darmowe mapy z aplikacji MapsMe, niestety niezbyt dokładne w tej części świata.

Opuściwszy punkt informacji turystycznej zamierzałem ruszyć w dalszą drogę – wtem! Nasi tu byli:

Chciałbym poznać historię podróży tej anteny satelitarnej z magazynów Telekomunikacji Polskiej do Kyrenii.

Port lotniczy Ercan

Wróciłem do samochodu i pojechałem w stronę lotniska Ercan (ECN). Po tym, jak centralne lotnisko w Nikozji trafiło do strefy niczyjej, północna część wyspy została bez transportu lotniczego. Naprędce przystosowano wojskowe lotnisko wybudowane przed wojną przez Brytyjczyków, lądować na nim mogą wyłącznie samoloty z Turcji. Liczyłem na jakieś ciekawe eksponaty lotnicze, niestety zawiodłem się. Całość zatłoczona parkującymi samochodami, wygląda jak przeciętne, podrzędne lotnisko. Niestety, nie zrobiłem żadnego zdjęcia, więc w zastępstwie poniższe:

Famagusta / Warozja

Kolejnym punktem wyprawy był przeciwległy do Kato Pyrgos kraniec strefy demarkacyjnej – miasto Famagusta. Znajduje się tu ciekawe stare miasto – bazar z wąskimi uliczkami. Całość otoczona grubym murem.

Meczet Mustafy Lali Paczy – oryginalnie zbudowany jako katedra św. Mikołaja w 1298, by po dwustu latach zostać przebudowanym na meczet.
Tak kiedyś jak i dziś, w Turcji popularne były samochody marki Renault produkowane tu na licencji.

Co jednak najbardziej mnie zaciekawiło, to słynna dzielnica Varosha (Warozja). Miejsce prestiżu, blichtru i lansu. Gościły tu onegdaj takie wspaniałości jak Brigitte Bardot, Elizabeth Taylor, Paul Newman czy Sophia Loren. To więcej niż jakby dziś powiedzieć, że był tu Majdan i Małgorzata Rodzenek. W czasie inwazji dzielnica została w popłochu opuszczona. Mieszkańcy myśleli, że wyjeżdżają na kilka dni, opuścili swoje miasto na ponad 40 lat. Tureckie wojska strzegą terenu, jednak nie obywa się bez aktów wandalizmu i grabieży. Oprócz luksusowych hoteli, w martwej strefie znajdują się także kilkusetletnie zabytki.

Warozję można dojrzeć z daleka z greckiej części – mnie jednak nie udało się to. Dużo prostsze jest wyście na plażę w tureckiej Famaguście. Wszędzie wiszą tablice zakazujące  fotografowania, a na wieżyczce stoi żołnierz z karabinem. Takich nie ma co denerwować, zawsze może mieć w końcu gorszy dzień. Wykonałem więc ukradkiem fotki telefonem, z góry przepraszam za brak standardu, do którego ja i Państwo zapewne już przywykli. Na żywo widać to jednak dużo lepiej.

Obserwując z oddali opuszczone miasto na myśl przychodzi Prypeć na Ukrainie. Tam, pomimo katastrofy elektrowni jądrowej w Czernobylu w 1986 można wejść ze zorganizowaną wycieczką, tutaj mimo braku zagrożeń zdrowotnych nadal nie. Jak długo – czas pokaże.

Zapraszam do lektury trzeciej, ostatniej części opowieści o Cyprze. Wybiorę się na północno-wschodni kraniec wyspy, do parku narodowego w okolicach miejscowości Dipkarpaz, zwiedzę przeciętą na pół stolicę – Nikozję, a także zaobseruję największą na świecie flagę narodową 🙂